czwartek, 11 grudnia 2014

Sukcesy i porażki

Ostatnie dni były bardzo... zaskakujące :) We wtorek, na uczelni, poszłam do kwestury odebrać decyzje dot. stypendium. Byłam święcie przekonana, że dostałam tylko stypendium dla niepełnosprawnych. Pani Maria, która się zajmuje sprawami finansowymi na PWT wręcza mi kartki do podpisu:
- stypendium dla niepełnosprawnych... w tym roku niewiele... (cyk - podpisik)
- stypendium naukowe... nie przyznano... (cyk - podpisik)
- stypendium projakościowe... przyznano... (cyk.. WRÓĆ? Przyznano???) yyy.... ja w szoku, jak zobaczyłam kwotę, to całe szczęście, że siedziałam na krześle... W dodatku wypłacono mi za trzy miesiące...

Wczoraj pojechałam do PCPR odebrać orzeczenie o niepełnosprawności - musiałam wyrobić nowe, ze względu na zmianę przepisów o kartach parkingowych... Idę do tych miłych (naprawdę) pań w pokoju nr 8, podaję dowód, a pani od razu mówi do koleżanki, żeby przygotowała wniosek na kartę parkingową (no to ja sobie myślę - uff, jest umiarkowany)... Dopiero w samochodzie patrzę w to orzeczenie, a tam napisane, że na stałe! Nie będę musiała co dwa lata chodzić na komisję, żeby potwierdzać, że mam problemy z chodzeniem... W sumie nie wiem, czy to można nazwać sukcesem, bo przecież wolałabym być zdrowa, biegać, skakać i tańczyć, ale... :)

Porażki - jak dla mnie poważniejsze. ZNOWU mi adwent ucieka... tylko dwa razy byłam na roratach, nie mogę sobie uporządkować modlitwy, jakoś nie umiem się zorganizować... Planowałam jakieś "ćwiczenia duchowe", lectio divina albo lekturę jakiejś księgi biblijnej (mmm, Izajasz...), i jak zwykle w adwent nie mogę się wyrobić...

Dla jaśka:
1) nigdy nie spotkałam się z informacją, że Matka Teresa była poddana egzorcyzmom, możesz podać źródła? I na pewno nigdy nie mówiła, że "ludzie muszą cierpieć, bo to ich zbliża do Boga" - gdyby tak sądziła, to nie zbierałaby trędowatych z ulicy, żeby im pomagać i ulżyć w cierpieniach, nie? Tylko zostawiałaby ich dalej cierpiących.
2) O ile się nie mylę, to księża podlegają takiemu samemu prawu świeckiemu, jak wszyscy obywatele? Więc jeśli popełniają przestępstwo, to są przez władzę świecką sądzeni... Znam przykłady, że toczy się postępowanie śledcze, np. w sprawie księdza podejrzanego o kradzież i sprzedaż zabytkowych rzeźb... (to się wydarzyło w mojej diecezji).
3) odnośnie chrztu dzieci - właśnie w tym rzecz, że dla Ciebie wiara NIE jest ważna w życiu, więc nie widzisz sensu jej przekazywania. Wierzący rodzice myślą inaczej, i dlatego chrzczą swoje dzieci. Gdybym miała kiedyś dzieci, chciałabym dać im wszystko, co sama uważam za najlepsze, w tym wiarę - i to od samego początku. To mi gwarantuje konstytucja - wychowanie dzieci zgodnie z sumieniem. A jeśli w przyszłości moje dziecko by stwierdziło, że mu to niepotrzebne - to cóż, droga wolna, możesz "olać" wiarę.
4) Dlaczego w sprawie apostazji masz się stosować do kościelnego prawa? Bo chcesz dokonać aktu przewidzianego kościelnym prawem... (Jak chcę np. jechać z uczniami do kina, to się muszę zastosować do szkolnego prawa, bo ono reguluje takie przypadki). Przecież NIE MUSISZ tego robić... Kościelne prawo nie zmusza Cię do dokonania apostazji. Bez tego też możesz porzucić wiarę. Zapis czy skreślenie z księgi do niczego nie zmusza.
5) I odnośnie Twojej córki - pomyślałam to samo, co osoba, która skomentowała Twoją wypowiedź, więc nie będę się powtarzać. Poza tym, nie znam ani Twojej córki, ani jej mamy, ani kościoła, do którego zwykle chodzą, więc w ogóle nie mam co komentować.

sobota, 6 grudnia 2014

Rozważań nad wiarą ciąg dalszy

Często brak porozumienia w rozmowie wynika z faktu, że rozmówcy inaczej definiują pewne pojęcia... Tak się złożyło w przypadku terminu "dar wiary". Tak naprawdę to nie mam ochoty rozpisywać się nad pojęciem "wiara", bo można tu napisać cały traktat z teologii fundamentalnej: def. z Vaticanum I i II, ujęcie personalistyczne, itd., itp.

Nie umiem powiedzieć, ilu Czechów wierzy, a ilu nie i dlaczego tak jest. Po pierwsze dlatego, że nie znam żadnego Czecha :), więc tym bardziej nie mogę się wypowiadać na temat ich motywacji wiary czy niewiary. Nie lubię generalizowania, więc się zwykle nie wypowiadam ogólnie, bez opierania się na faktach. Poczucie, że modlitwa coś daje, to już skutek wiary, a nie sam dar. Zresztą, nie każdy wierzący "tak ma". Wielu świętych mówi o tzw. "nocy ciemnej" (la noche oscura - św. Jan od Krzyża), kiedy właśnie ma się poczucie, że modlitwa jest pusta, że nic nie daje, że tracę czas... Matka Teresa z Kalkuty pisała o tym w swoich listach, miała takie poczucie przez 50 lat życia! Rzecz w tym, że wiara to coś więcej niż uczucia...

Co to znaczy "napiętnować czarne owce"? Ja też wiem, że wśród księży i nie tylko zresztą, są "czarne owce". Jeżeli ktoś popełnia przestępstwo, to powinien ponieść karę, i tyle. Ale co, jeżeli jakiś ksiądz nie jest ideałem, to jak go "napiętnować"? Wytykać palcami, ogłaszać z ambony, że "ten a ten ksiądz jest zły, niedobry i w ogóle"? Obsmarować go w gazecie? Sorry, ale na takie rzeczy się nie zgadzam.

Jeśli chodzi o książki, to polecam cokolwiek Szymona Hołowni - ja uwielbiam jego sposób pisania, niczego nikomu nie narzuca, a w bardzo fajny sposób pisze o wierze, Kościele, księżach - pisze prawdę, ale z dystansem i dużą wiedzą.

Myślę że po kilku razach ze mną widzisz że nie uwierzę, nie ? Wiesz co, trochę mi się przykro zrobiło... Bo to zabrzmiało tak, jakbyś mi chciał powiedzieć, że w ogóle nie ma sensu rozmawiać, że choćbym nie wiem jak się starała, to i tak masz w d*** moje słowa... Jakbyś chciał mnie obrazić... Jakbyś chciał powiedzieć: "Ty będziesz stawać na głowie, żeby mnie nawrócić, a ja i tak mam to gdzieś". To po co w ogóle rozmawiać? Ja wcale nie chcę cię nawracać, to czy uwierzysz, czy nie, to w sumie jest twoja osobista sprawa, a nie moja. Ja ci tylko wyjaśniam moje poglądy, nie musisz się z nimi zgadzać...

Ostatnie kwestie: chrzest dzieci i apostazja. 
1) Chrzest dzieci - Kościół chrzci dzieci na prośbę rodziców. Jeżeli dla rodziców wiara jest czymś istotnym w życiu, to chcą to dać swemu dziecku, bo uważają, że to jest dobre. I nie czekają, aż dziecko samo zdecyduje. Ja to widzę tak samo, jak np. ze szczepieniami ochronnymi - rodzice każą zaszczepić swoje dzieci na jakieś choroby, bo uważają, że to jest ważne - i też nie czekają, aż dziecko dorośnie i zdecyduje, czy chce być zaszczepione, czy nie. Albo dlaczego rodzice uczą swoje dzieci np. dobrego wychowania? A może nalezy poczekać, niech samo zdecyduje, czy chce być kulturalne, czy nie. Albo czy pytają dziecko, czy chce chodzić do przedszkola? Jeść zdrową żywność? I takich przykładów można wymieniać wiele. Po prostu - rodzice chcą dać dziecku wszystko to, co najlepsze. Jeżeli do tych "rzeczy" zalicza się także wiara, to chcą ją dać swojemu dziecku. A jeśli chodzi o Pierwszą Komunię - nie trzeba rozumieć, czym jest wiara, żeby nią żyć... Założę się, że wielu głęboko wierzących ludzi, zwłaszcza ludzi prostych, niewykształconych, nie umiałoby wyjaśnić, czym jest wiara, ale wiedzą, że jest ważna w ich życiu. Nie trzeba mieć studiów teologicznych, żeby się modlić, przyjmować sakramenty... A tak naprawdę to dzieci mają większą wrażliwość na sprawy duchowe, niż dorośli. Nie przypadkiem Jezus powiedział: "Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie".
2) Apostazja - "Dlaczego sam nie mogę wyrzec się wiary?" Oczywiście, że możesz, co za problem? Trwa to sekundę - stwierdzasz, że nie chcesz wierzyć, że masz to gdzieś i tyle. I wcale nie potrzeba do tego świadków, skreśleń z listy (jak sam twierdzisz, dla ciebie taki akt to tylko skreślenie z listy). Mówisz, że nie wierzysz - i tyle. Zapis w księdze chrztów do niczego cię nie zmusza. Jeśli jednak chcesz dokonać formalnego wystąpienia z Kościoła, to musisz się dostosować do kościelnego prawa. Skreślenie z księgi jest aktem urzędowym (zgodnie z prawem kościelnym) i jako takie wymaga zachowania pewnych formalności. Przecież podobnie jest w prawie państwowym - jak np. chcę zawrzeć małżeństwo w urzędzie, to muszą się pod tym aktem podpisać świadkowie. I choćbyś nie wiem jak się kłócił w USC, tłumacząc, że dla ciebie to tylko wpis do księgi, to urzędnik i tak będzie chciał świadków. Bo takie jest prawo. Podobnie jest z prawem kanonicznym - jeżeli chcesz dokonać jakiegoś aktu, który temu prawu podlega, to musisz się dostosować do zasad. Lepiej to wyjaśnione tutaj - artykuł na Deonie
Pozdrawiam

 

czwartek, 27 listopada 2014

Hiszpański, hiszpański otra vez :)

Długo się nie odzywałam, choć toczy się tutaj ciekawa rozmowa. Afro, jakby co, pomagaj :) A nie odzywałam się z powodu braku czasu, bo znowu się zakręciłam na hiszpańskim i każdą wolną chwilę temu poświęcam :) Me encanta y soy tan orgullosa, porque entiendo mucho :)

Pero, vamos a lo nuestro :) Seguimos hablando :)

Czyli: wracajmy do tematu.

Nie zrozumieliśmy się z moim rozmówcą w kwestii definicji słowa "wyśmiewanie", dlatego trochę inaczej widzimy pewne rzeczy. "Wyśmiewanie" ma zabarwienie pejoratywne, obraźliwe. Co innego "żartowanie" - nie mam nic przeciwko żartowaniu z kwestii wiary, byle te żarty były w dobrym guście, np.:

Pan Bóg stworzył Adama, a potem przyprowadził mu Ewę. Adam na to:
- Panie, jaka ona piękna!!!
- To po to, żebyś mógł ją pokochać - odpowiedział Bóg.
Po tygodniu przychodzi Adam i mówi do Boga:
- Panie, może i piękna, ale jaka głuuuupia.....
- To po to, aby ona mogła pokochać ciebie....

(wykorzystywane na lekcjach).

W kwestii Czechów - no please, nie wmawiaj mi, że Czesi nigdy nie słyszeli o tym, że można wierzyć, nie widzieli krzyża, kościoła, księdza, papieża w telewizji? A jak widzieli, to się nie dowiedzieli kto to i po co to? Czyli mają świadomość istnienia czegoś takiego, jak wiara, ale z jakiś powodów jej nie przyjmują. Zresztą, podobnie jak Ty - wiesz, że istnienie możliwość wierzenia, chociaż jej nie podejmujesz... Ten dar wiary, o którym mówię, można rozumieć po prostu jako "możliwość uwierzenia".

I sam widzisz, że wiele zależy od tych, którzy podejmują powołanie czy misję ewangelizowania, katechizowania. Jeśli robi to źle, może zaszkodzić. Ja bym nie wrzucała wszystkich sióstr zakonnych do jednego worka - pozdrowienia dla S. M. Klaudii Sł. M., mojego niedoścignionego wzoru nauczycielki i katechetki :)

Bardzo chętnie będę kontynuować tę rozmowę, w sumie to nie wiem, jaka forma byłaby najlepsza... Aha, jeśli chcesz, to mogę Ci zaproponować świetne książki, na których się właściwie wzoruję tłumacząc różne rzeczy :)

środa, 5 listopada 2014

Rozmowy ciąg dalszy :)

Trochę mi dziwnie tak odpowiadać w postach, ale cóż... O wiele bardziej wolałabym osobistą rozmowę :)
Spróbuję się odnieść do tych spraw, które poruszył Jasiek...

1) Napisałeś: w sumie mogę powiedzieć że nie dziwię się komentarzom wyśmiewającym wiarę. Bo jeśli ktoś nie wierzy to trudno jest w pewnych momentach nie wyśmiać wiary. Z tym się nie mogę zgodzić. Dlaczego trudno nie wyśmiać wiary?? Czy ludzie (obojętnie, wierzący czy nie) nie mogą uszanować innych przekonań? Politycznych, religijnych, światopoglądowych? Wybacz, ale nie zgadzam się z żadnym wyśmiewaniem. Tylko nie myl wyśmiewania z przyjacielskim żartem (bo tak zrozumiałam Twój przykład z kolegą).

2) "wiara może być darem, którego ja nie mam" - znowu się nie zgadzam. Każdy ma ten dar, tylko nie każdy go przyjmuje. Dzisiaj, wracając z Mszy św. i spotkania z kandydatami do bierzmowania nad tym myślałam, i przyszedł mi do głowy taki przykład: dar wiary to jest jak nasionka jakiejś rośliny. Mogę je wyrzucić, zapomnieć o nich, zapodziać gdzieś czy nawet nie zauważyć, że je mam. Ale mogę też zasadzić je, podlewać itp., aż zakwitną :) Wiara nie jest "gotowcem", trzeba o nią dbać, rozwijać, umacniać. Można też zaniedbać i stracić - dlatego, że człowiek zawsze ma wolny wybór.

3) Tak jak - umówmy się - lepsi czują się w większości wierzący od niewierzących.- znowu się nie zgadzam. Nie uważam się za lepszą od innych, wierzących, niewierzących, wierzących inaczej. Każdy człowiek jest inny, ale każdy ma tę samą godność i prawa. Chrystus umarł za wszystkich, a nie tylko za wierzących. Nie zgadzam się więc z Twoim poglądem.  U mnie w pracy na 30 nauczycieli jest jedna osoba otwarcie deklarująca się jako niewierząca. Pozostałe 29 osób (w tym ja i ksiądz) nie uważamy się ani za lepszych, ani gorszych - przynajmniej nigdy tego nie zauważyłam. 

4)Poszedłem do spowiedzi a tam siedzi ksiądz. Widzę przez kratkę że ksiądz, nikt więcej. Potem się dopytałem że ksiądz to tak jakby Bóg słucha i mnie rozgrzeszał. Ale ale ... to dlaczego za te same grzech następnym razem dostałem inną pokutę? Dlaczego ksiądz się dopytuje jak dokładnie nagrzeszyłem? Nie wie? Przecież jest wysłannikiem boga, a ten z kolei wie wszystko.... Szkoda, że nikt Ci, jako dziecku, lepiej tego nie wyjaśnił... Bo teraz, jako osoba dorosła, masz takie dziecięce wyobrażenie sakramentu. A sakrament (każdy), to "widzialny znak niewidzialnej łaski". No sorry, w konfesjonale rzeczywiście widać tylko księdza - Bóg jest przecież niewidzialny. Teologicznie mówiąc, kapłan w sakramentach działa "in Persona Christi" - w osobie Chrystusa, jest pośrednikiem łaski. Dlaczego wypytuje? Żeby skuteczniej pomóc, wyjaśnić, poradzić jak na przyszłość postąpić, aby nie popełnić grzechu. Jak idziesz do lekarza, to też nie wystarczy, że powiesz "boli". Lekarz będzie wypytywał, żeby jak najlepiej pomóc. Dlaczego za ten sam grzech jest inna pokuta? Bo pokuta to nie mandat, nie ma taryfikatora. Jest formą wyrażenia skruchy, wdzięczności, podziękowania. Jak chcesz przeprosić ukochaną osobę, to też raz np. dasz kwiaty, innym razem przytulisz, pocałujesz. No, chyba że ustalisz taryfikator: mała kłótnia - przytulenie, większa kłótnia - kwiaty, burzliwa kłótnia - kolacja w restauracji...

 5)A czy uczniowie nie pytają Ciebie dlaczego przedstawiciele kościoła, którzy powinni być wzorem do naśladowania - dlaczego oni nie wszyscy stosują te zasady? Nie masz pytań w tylu - ale dlaczego ja szary człowiek mam stosować kościelne zasady skoro sami przedstawiciele kościoła tych zasad nie stosują?
Po pierwsze - przedstawicielem Kościoła jest każdy ochrzczony - jak moi uczniowie zadają takie lub podobne pytania, to najpierw ich pytam, jaka jest ich postawa jako członków Kościoła. Po drugie - w sumie sam odpowiedziałeś na pytanie: okazuje się że księża to tacy sami ludzie jak nie-księża, z takimi samymi przywarami i ... grzechami. No dokładnie - ksiądz, zakonnica - to nie jest inny gatunek ludzi... To są tacy sami jak wszyscy, mają tę samą cechę, o której pisałam na początku - WOLNOŚĆ. Jeśli źle z niej korzystają - konsekwencje poniosą takie same, jak wszyscy, a może nawet większe - "komu wiele dano, od tego wiele wymagać będą". Jeśli powodują zgorszenie - to Pan Bóg ich z tego rozliczy. Po trzecie - zwykle na przykład jakiegoś księdza, który publicznie grzeszy, znajduję przykład kilku innych, którzy swoje powołanie realizują w fantastyczny sposób i przyciągają wielu do Chrystusa i Kościoła. I na koniec zawsze nasuwa mi się w tej sytuacji fragment z Ewangelii: 2 "Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. 3 Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. (Mt 23,2-3). Zachowujcie, czego nauczają, ale ich czynów nie naśladujcie. Przecież wierzę w Boga, a nie w tego czy innego księdza...

6) Jeszcze taka jedna prośba - pisz, proszę, słowa "Bóg" i "Kościół" wielką literą... Nie ze względów religijnych, ale z zasad gramatycznych j. polskiego. "Bóg" wielką literą to Bóg, w którego wierzą chrześcijanie... Kiedy piszemy "bóg" małą literą, to trzeba dodać imię, np. grecki bóg Zeus. W chrześcijaństwie słowo "Bóg" jest jednocześnie imieniem. "Kościół" natomiast, pisany wielką literą, to wspólnota wierzących, ewentualnie nazwa instytucji. "kościół"- to budynek. Jak można być "przedstawicielem" budynku? 

piątek, 31 października 2014

W odpowiedzi na ciekawy komentarz...

Pod poprzednim postem napisał "Jasiek". Dziękuję za obszerną wypowiedź :)

Wiesz, chyba najbardziej mnie boli, kiedy ludzie z mojego "fachu" zrażają ludzi do wiary... Ja też chodziłam do ośmioklasowej szkoły, katechetka, która mnie uczyła była ok, później księża też w porządku, ale największy wpływ na rozwój mojej wiary i powołania miała kochana Siostra Klaudia, ze zgromadzenia Służebniczek NMP, która organizowała rekolekcje dla dziewcząt, w których uczestniczyłam od połowy liceum. Dzięki temu teraz mam sposób na przeprowadzanie rekolekcji dla mojej cudnej młodzieży...

Nie dziwi mnie fakt, że kolega Twojej córki nie mógł zrozumieć Waszej postawy... To jeszcze dziecko, dla niego to, co dzieje się w domu to "cały świat" - trudno mu zrozumieć, że może być inaczej. To zadanie rodziców, aby w odpowiednim momencie (kiedy po prostu o to zapyta) wytłumaczyć różnice między ludźmi i nauczyć szacunku dla odmiennych poglądów.

Pytasz, czy mam przypadki dzieci, które przekonałam do wiary... Szczerze mówiąc, nie wiem... Wiara jest darem Boga, człowiek albo ją przyjmuje, albo odrzuca... Moim zadaniem jako katechety nie jest przekonywanie do wiary - ja mam ludziom już wierzącym wyjaśnić, w co wierzą, co ich wiara zakłada, jakie z niej wynikają zasady do stosowania w życiu itp. Z uczniami bywa różnie... Ja w szkole nie oceniam wiary (przecież mi nie wolno), może być nawet tak, że ktoś się deklaruje jako niewierzący, ale na religię chodzi, a wiedzę ma na 6. I nie moja rzecz oceniać jego sumienie... Zawsze to moim uczniom powtarzam. Wydaje mi się, że pewną moją zasługą jest grupa fantastycznej młodzieży, która przychodzi na spotkania oazy i jeździ na rekolekcje. Miałam tam jeden przypadek chłopaka, który przeżywał poważne trudności z wiarą... Rozmawiałam z nim, a przede wszystkim modliłam się za niego... Teraz, jako 19-latek jest moją oazową prawą ręką, specjalistą od symboli biblijnych, świetnego tłumaczenia pewnych rzeczy, zaopatrzeniowcem na rekolekcjach i gitarzystą :) No i moim dobrym przyjacielem... :)

W programie gimnazjum, w 3 klasie jest cały blok tematyczny poświęcony innym religiom i staram się go zrealizować jak najlepiej. Staram się wpoić moim uczniom szacunek dla ludzi o innych wierzeniach czy poglądach. Czy skutecznie? Nie wiem... Sama nigdy nie obrażam ludzi, którzy nie podzielają mojej wiary. Mam w szkole uczniów z innych wyznań, którzy na religię nie chodzą, i nigdy nie miałam z nimi żadnych konfliktów, wręcz przeciwnie, np. na świetlicy potrafiliśmy sobie pogadać o najróżniejszych rzeczach, nawet nie poruszając kwestii religijnych.

Dziękuję za komentarz, w którym wyrażasz się z szacunkiem o moich przekonaniach, chociaż ich nie podzielasz :) To jest najlepszy fundament do jakiejkolwiek rozmowy... Jest mi bardzo przykro, kiedy w internecie pojawiają się komentarze wyśmiewające ludzi wierzących itp. Jeszcze raz dzięki :) Pozdrawiam i zapraszam do dalszej rozmowy :)

poniedziałek, 27 października 2014

Uff... nareszcie...

.... jestem nauczycielem mianowanym :) Nie było tak źle. W sumie to i tak w autoprezentacji zapomniałam o paru rzeczach, którymi się chciałam pochwalić... Trochę się wygłupiłam przy jednym pytaniu (z organu prowadzącego), ale poza tym było ok. Nawet się dowiedziałam, że panie z komisji są "pod wrażeniem mojej wiedzy i znajomości przepisów" (ta... jasne...) oraz, że jestem "Właściwym człowiekiem na właściwym miejscu" - miłe słowa na zakończenie egzaminu, nie?

piątek, 10 października 2014

Terminy :)

Wszystkich, którzy trafią na ten wpis, proszę o modlitwę za Anię - 17-letnią dziewczynę, u której zdiagnozowano guza mózgu...

Ostatnie dni to ustalenie kilku ważnych dla mnie dat:

27.10.2014 - egzamin na mianowanego - boję się, dużo bardziej niż jakichkolwiek egzaminów na studiach

26.02. - 1.03.2015 - zarezerwowany termin na rekolekcje z moją młodzieżą - miejmy nadzieję, że żaden piec od centralnego się nie zepsuje :)

niedziela, 5 października 2014

Podsumowanie września

Wrzesień jest w szkole zwykle bardzo pracowity... Trzeba się wdrożyć, trzeba sobie wypracować rytm dnia, tygodnia... Jakoś idzie :)

Pozytywy:
- całkiem niezłe pierwsze klasy w gimn. - nawet jakoś idzie, a szczególnie z 1c - fajna klasa 13 chłopaków + 6 dziewczyn, ale ogarnięci
- trochę lepiej w przedszkolu, zwłaszcza z grupą 5-ciolatków. W mieszanej (5-6) też obleci.
- dużo  roboty z przygotowaniem do bierzmowania (102 kandydatów...), a proboszcz sporo przekłada na moje barki - ale ja to lubię :)

Negatywy:
- no nie mogę ujechać z obecną 3b... zostało ich w klasie 15 (!), a  i tak są nie do przejścia... poddaję się... ja nie mam u nich żadnego posłuchu, po prostu chcę przetrwać...
- w mojej diecezji było spore zamieszanie w związku z deklaracjami udziału w religii, nawet w ogólnopolskich mediach było - na szczęście w mojej szkole jakoś bez bólu przeszło :)

A teraz październik... We wtorek jadę na studia - już tęskniłam :) Tylko jak ja się wytłumaczę z tego, że NIC nie zrobiłam z doktoratem przez wakacje? Trochę wstyd...

W oazie mam z młodzieżą trochę zamieszania. Jak zwykle na początku roku robimy kampanię reklamową, żeby zachęcić nowych członków. W tym roku "pomógł" proboszcz... Stwierdził, że mam zobowiązać wszystkich kandydatów do bierzmowania do obecności na przynajmniej jednym spotkaniu, ma być potwierdzone podpisem w dzienniczku. Mamy więc pełno "jednorazowych" gości, z miną męczenników i dzienniczkiem w garści... Ale może coś z tego wyjdzie... Jakby zostało z 7-8 osób, to by było super :)

wtorek, 16 września 2014

Siatkówka w katechezie

Tak mi się przypomniało podczas oglądania meczu Polska - Brazylia. Ponieważ w brazylijskiej drużynie nie ma już Andre ani Ricardo, to nie mam dylematu, komu kibicować :)

W zeszłym roku szkolnym w jednej z 3 klas rozmawiamy o pokorze ("Błogosławieni cisi..."). I tak dyskutujemy, co to znaczy być pokornym. Czy mam się poniżać, zaprzeczać swoim zaletom, sukcesom? Pojawił się przykład uczennicy z tej klasy, Ady, która kilka dni wcześniej wygrała zawody powiatowe w biegach przełajowych.
- Cieszyłaś się?
- Tak.
- Czy to znaczy, że nie masz w sobie pokory?
-.....?

I tak potoczyła się rozmowa, na przykładzie sportowców. Pojawił się przykład Kamila Stocha, który nie wstydzi się przyznać do swojej wiary itp. W końcu formułujemy wnioski: Nie muszę wstydzić się swoich sukcesów, żeby być pokornym, ważne, że radość z mojego zwycięstwa nie krzywdzi, nie obraża przeciwników. Mam przecież prawo się cieszyć - pokora to prawda o sobie, a nie poniżanie siebie.
Na koniec uczniowie sami chcieli znaleźć jakiś przykład sportowca, który w swoich sukcesach nie jest pokorny. (W tej klasie dobrze się rozumiałyśmy z większością dziewczyn, podzielały moje sympatie sportowe). Padły dwa nazwiska skoczków narciarskich... Ale Ania skwitowała rozmowę jednym (genialnym) przykładem:
- Bernardo Rezende. 

I nawet nie było co komentować :)

P.S.
Bernardinho to trener brazylijskiej reprezentacji siatkówki - nie znoszę go, od czasu jak wywalił z kadry najlepszego rozgrywającego - Ricardo Garcię, (pokłócił się z nim o pieniądze z nagrody za MVP) a w jego miejsce wprowadził... swojego syna. I chociaż Brazylijczycy przegrali najważniejsze mecze: finały Ligi Światowej i Igrzysk Olimpijskich, to nadal jest trenerem kadry - od czasu, jak ja oglądam siatkówkę, czyli od 2003 roku.

środa, 10 września 2014

Osłabli w gorliwości...

W dzisiejszych nieszporach jest taka prośba:

"Wejrzyj na tych, którzy poświęcają się służbie dla braci, nie dopuść, aby osłabli w gorliwości wskutek niepowodzeń albo lekceważenia ze strony bliźnich"

Od razu skojarzyło mi się z pracą katechety... Czy nie zdarza się tak, że ktoś deprecjonuje naszą pracę? "Czego wy tam uczycie... e tam, religia, co tam jest trudnego?". Potrafię zrozumieć takie stanowisko osób niezwiązanych ze szkołą, ale ze strony nauczycieli? Por favor... Dzisiaj załatwiam tę sprawę z podręcznikiem dla przedszkola - tłumaczę wychowawczyni, że chcę taki a nie inny, że rodzice mają kupić i tyle. Wychowawczyni zapytała, czy to "taki podłużny" co mieli kiedyś. Ja mówię, że nie, bo się zmieniła podstawa programowa i musimy wybierać podręczniki zgodne z tą podstawą. Odpowiedź: "To wy macie podstawę programową?" Si, claro... nie, my tylko przychodzimy do przedszkolaków i mówimy: "patrzcie dzieci, tam jest bozia"...

No puedo creer....

niedziela, 7 września 2014

Co jest najgorsze w pracy w przedszkolu?

Los padres - rodzice :( Por que? Dlaczego? Ech... nie jestem asertywna, wcale. W tym roku nadal uzupełniam etat w przedszkolu. Jedną grupę mam nową - 5 latki, a drugą taką, której większa część chodziła do przedszkola w zeszłym roku i miała religię ze mną (5-6 latki). Podałam nauczycielkom informację, jaki trzeba kupić podręcznik. Wczoraj dostałam SMS-a od wychowawczyni tej drugiej grupy, że rodzice na zebraniu nie zgodzili się (???? a ktoś ich pytał o zdanie?), żeby dzieci miały ten sam podręcznik, co w zeszłym roku, i proszą, żebym wybrała inny. Que? Od kiedy rodzice decydują o podręczniku do religii? Por favor.... Szkoda, że w mojej diecezji mamy dowolność wyboru, bo inaczej powiedziałabym, że biskup nie pozwala na inny... Wiem, że przesadzam (estoy exagerando), ale trochę mnie to wkurzyło... Muszę szybko zdecydować się na inny podręcznik (bo nie mam ochoty na dyskusje z rodzicami), w dodatku będę musiała sobie ten podręcznik kupić (razem z metodycznym)... Tak trochę na złość wybrałam taki, który może być trudno dostać w księgarni... Ale skoro rodzicom się nie podoba to, co dobre, to niech się męczą. Ja chcę mieć porządne narzędzia pracy!! Y punto!

sobota, 30 sierpnia 2014

W poszukiwaniu pomysłu na pierwszą lekcję...

Pojutrze kolejny rok szkolny... znowu mam pierwsze klasy, trzeba przyzwyczaić się do pracy z nowymi dziećmi, nauczyć ich imion...

Mam problem: jak przeprowadzić pierwszą lekcję w nowej klasie, żeby była taka naprawdę udana? Wykład pt.: "O czym będziemy się uczyć na religii w kl. I" sprawia, że uczniowie zniechęcają się już na pierwszej katechezie. Dotychczas na pierwszej lekcji mówiłam o PSO, przedstawiałam wymagania, mówiłam trochę o sobie, opowiadałam, jak będą wyglądać lekcje... Chciałabym coś zmienić... Jasne, że sprawy organizacyjne muszą być wspomniane, ale...

Myślę o takiej lekcji "w stylu Hitchcocka" - najpierw trzęsienie ziemi, a później napięcie wzrasta :)
Jak wstrząsnąć uczniami na pierwszej lekcji?
Jakie są Wasze pomysły na pierwszą katechezę? Proszę o sugestie :)

Dla sympatyków hiszpańskiego:

Padre neustro, que estas en el cielo
sanctificado sea Tu Nombre
venga a nosotros Tu reino
hagase Tu voluntad en la tierra como en el cielo
danos hoy nuestro pan de cada dia
perdona nuestras ofendas
como tambien nosotros perdonamos
a los que nos ofenden
no nos dejes caer en la tentacion
y libranos del mal
Amen

czwartek, 28 sierpnia 2014

Po wakacjach

Afro mnie motywuje do pisania :) W sumie to w wakacje jakoś nie miałam weny na pisanie na katechetycznym blogu. Więcej mojej aktywności na robótkowym: Wśród robótek.

Jak spędziłam wakacje?

1) Remont. Chcę się usamodzielnić :) czyli powoli tworzę swoje mieszkanie, w miejscu, gdzie kiedyś mój brat miał garaż. Na razie stanęło na tym, że mam ogrzewanie (jeszcze bez grzejników), wodę, posadzkę, okna i drzwi. Parapety do zamontowania. Czekam na elektryka.

2) Wyszywanie - moje hobby. Efekty na drugim blogu.

3) Hiszpański. Mam bzika na punkcie tego języka, chcę się go nauczyć!!! Mam na to swój sposób - piosenki, filmy i telenowele, oczywiście w oryginale (najlepiej meksykańskie). W związku z tym przez całe wakacje zarywałam noce, chodząc spać ok. 4.00 nad ranem, oglądając telenowele po hiszpańsku. Efekt? Dwie telenowele obejrzane w całości po hiszpańsku, z czego jedna trzykrotnie :) A teraz zaczynam serial historyczny "Gritos de muerte y libertad" dot. meksykańskich walk o niepodległość. Może to i śmieszny sposób, ale dla mnie skuteczny. Mogłabym w tej chwili pisać to po hiszpańsku bez większych trudności. Oglądanie telenowel + jednoczesne uczenie się słówek i robienie ćwiczeń gramatycznych to dla mnie najskuteczniejsza metoda (el mas effectiva). Entonces, podemos hablar y escribir en espanol, si lo quieren. Yo prefiero. :)
W końcu nauczyłam się końcówek do Preterito indefinido i imperfecto, oraz opanowałam tryb rozkazujący, włącznie z nieregularnymi czasownikami.

4) Niewiele ruszyło w sprawie doktoratu. Wymówka? Biblioteka WSD nieczynna w wakacje.

5) Złożony wniosek o postępowanie egzaminacyjne na mianowanego.

6) Wyjazd do Karpacza w ramach prezentu dla rodziców na ich 30 rocznicę ślubu.

7) Trochę jeżdżenia rowerem - mniej, niż bym chciała, żeby było. Pielgrzymka rowerowa niestety beze mnie - kwestie zdrowotne.

Jutro do pracy. Rada w gimn - tu ok. Niestety, nadal przedszkole i stresujące kontakty z dyr. przedszkola.

Liczę na to, że od września trochę częściej tu będę zaglądać.

Hasta pronto :)

sobota, 7 czerwca 2014

:( :( :(

Moje kochane dzieci są na Lednicy, a mnie z nimi nie ma.... Tak mi z tym źle... To chyba jedyna sytuacja, w której wkurza mnie moja niesprawność... Chciałabym z nimi pojechać, ale przeraża mnie droga z parkingu na pola... Przecież nie mogę być dla nich ciężarem! Przykro mi tym bardziej, że przez moją decyzję wielu nie pojechało... W tym roku nie mieliśmy żadnej zaprzyjaźnionej parafii, która zabrałaby moją grupę. Prawie na ostatnią chwilę "doczepili się" do kaliskiej grupy, ale na to zdecydowały się trzy osoby. Jedyne, co mogłam dla nich zrobić, to zawieźć ich do Kalisza... a w nocy po nich pojadę...

Czemu nie mogę tam być z nimi.... :(

niedziela, 25 maja 2014

Dlaczego doba nie ma 36 godzin?

No właśnie... nic nie pisałam już tak długo, bo nie mam czasu... Maj i czerwiec mam w tym roku bardzo napięte. Sesja na studiach, trzeba się więc uczyć. Wypadałoby coś przeczytać do doktoratu... Napisać sprawozdanie z realizacji stażu, bo kończę staż na mianowanego... Poza tym, jeszcze trwa rok szkolny, więc trzeba się na bieżąco przygotowywać do zajęć, poprawiać kartkówki i inne takie. Muszę dokończyć prowadzenie dwóch grup projektowych, czeka mnie jeszcze masa papierkowej roboty... No i na koniec nieprzyjemny akcent - tarcia we współpracy z proboszczem... coś nie gra ostatnio...

Proszę o modlitwę do Ducha Świętego :)

sobota, 19 kwietnia 2014

Weselcie się już zastępy aniołów w niebie...

Czy jest coś piękniejszego, niż radośnie wyśpiewana nowina o Zmartwychwstaniu?


Wszystkim odwiedzającym mojego bloga życzę,
aby święta Zmartwychwstania były przepełnione radością,
abyście doświadczyli tego największego Cudu,
jakim jest zwycięstwo Chrystusa nad śmiercią!

środa, 2 kwietnia 2014

Udane zajęcia w przedszkolu

Tak rzadko mi się to zdarza, że aż muszę to opisać :) Dzisiaj wyjątkowo udały mi się zajęcia w przedszkolu. Opowiadałam dzieciom o cudzie w Kanie Galilejskiej. Najpierw opowiadaliśmy o weselu, o tym, że zabrakło wina i że Pan Jezus zamienił wodę w wino. A potem przeszłam do "cudowania". Wyciągnęłam z torby nieprzezroczysty dzbanek, łyżkę i butelkę niegazowanej wody. Dzieci uzbroiły się w plastikowe kubeczki. Zaczęłam wlewać czystą wodę do dzbanka, zamieszałam, i nalałam każdemu dziecku do kubeczka... sok malinowy! "Jak to pani zrobiła?" - w niemałym szoku powiedział największy łobuz z tej grupy :) Ale było zaskoczenie! Niestety, rozszyfrował mnie taki jeden Mateusz - z całym przekonaniem, wręcz z wyższością powiedział: "pani tam nalała soku, jak nikt nie widział".... No cóż, cuda w końcu tylko Pan Jezus robił :)

poniedziałek, 31 marca 2014

4 nd. Wielkiego Postu - rok A

(1 Sm 16,1b.6-7.10-13a)
Pan rzekł do Samuela: Napełnij oliwą twój róg i idź: Posyłam cię do Jessego Betlejemity, gdyż między jego synami upatrzyłem sobie króla. Kiedy przybyli, spostrzegł Eliaba i mówił: Z pewnością przed Panem jest jego pomazaniec. Pan jednak rzekł do Samuela: Nie zważaj ani na jego wygląd, ani na wysoki wzrost, gdyż nie wybrałem go, nie tak bowiem człowiek widzi , bo człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce. I Jesse przedstawił Samuelowi siedmiu swoich synów, lecz Samuel oświadczył Jessemu: Nie ich wybrał Pan. Samuel więc zapytał Jessego: Czy to już wszyscy młodzieńcy? Odrzekł: Pozostał jeszcze najmniejszy, lecz on pasie owce. Samuel powiedział do Jessego: Poślij po niego i sprowadź tutaj, gdyż nie rozpoczniemy uczty, dopóki on nie przyjdzie. Posłał więc i przyprowadzono go: był on rudy, miał piękne oczy i pociągający wygląd. - Pan rzekł: Wstań i namaść go, to ten. Wziął więc Samuel róg z oliwą i namaścił go pośrodku jego braci. Począwszy od tego dnia duch Pański opanował Dawida.

Bardzo  lubię ten fragment, zwłaszcza słowa "nie tak bowiem człowiek widzi..." Hmm... ja też oceniam innych po tym, co widoczne dla oczu... Oczywiście, nie tylko chodzi o wygląd, bo "widoczne dla oczu" jest także zachowanie, sposób mówienia itp. Tak od razu skojarzyło mi się to z 2b... tak sobie myślę, że tak tragiczną klasę to miałam dwukrotnie w ciągu mojej siedmioletniej kariery w szkole. Oni to trzeci taki przypadek... Wiem, że już narzekam, ale naprawdę fajnie pracuje się w gimnazjum, nawet z 3a, której ostatnio to nawet trzęsienie ziemi nie skłoni do odrobiny entuzjazmu :)  Już nie wiem, jak do nich podejść... Dziś postanowiłam odstąpić od swojej zasady "nieoglądania" filmów na religii, zaplanowałam sobie w drugich klasach film o JPII, w związku ze zbliżającą się kanonizacją. Ucieszyli się, nawet od razu zaczęli myśleć, w której jeszcze klasie jest rzutnik, żeby można było oglądać dalej... a 2b? "Psss, już to widziałem..." i oczywiście w nosie mają wszystko; "Ciągle nam pani wpisuje uwagi, tylko na religii" (akurat, od mojej ostatniej uwagi na religii dopatrzyłam się 4 kolejnych, od innych nauczycieli).... Nie mam na nich siły... nawet przestałam się denerwować, bo szkoda zdrowia. Mam więc nadzieję, że Bóg, który patrzy na serce, widzi w nich coś innego :)

Kilka pozytywów" miałam w pt obserwację p. dyr. na lekcji, tym razem z 2d, na którą wielu nauczycieli narzeka. A ja z kolei ich lubię. Fajnie się zachowali, nie byli sztuczni, tak samo spontaniczni jak zawsze (a ja się całą lekcję denerwowałam, że się odzywają nie na temat, bez pozwolenia) - a szefowa mnie za to pochwaliła, że im okazuję empatię, a nie sieję terroru, żeby mieć dyscyplinę. I nie miała żadnych uwag co do przebiegu lekcji, stwierdziła, że wszystko miałam uporządkowane, dobrze wykorzystany czas itp. To było bardzo miły akcent na ostatniej lekcji w piątek :)

niedziela, 23 marca 2014

Nie mam czasu...

Nie mogę sobie ostatnio zorganizować czasu... Na wszystko mi brakuje... Wiem, że zawiezienie mamy do lekarza to jeszcze nie tragedia - zresztą ten czas wykorzystałam bardzo efektywnie - przeczytałam sporo książki, która jest niemal podstawą mojego doktoratu. Zaniedbuję bloga - nie napisałam refleksji do czytań ani do Evangelii Gaudium... Jako tako wyrabiam się ze szkolnymi sprawami, ale tylko tymi bieżącymi. A podobno kończę w tym roku staż na mianowanego! W dodatku zaniedbuję modlitwę... Rano szybciutko jutrznię, nieszpory i kompletę hurtem koło północy... Naprawdę nie wiem, kiedy to sobie w końcu poukładam.

A pracy i zadań do wykonania pełno. Na wtorek muszę napisać jakiś zarys planu mojej pracy doktorskiej, przydałoby się w końcu coś przeczytać! Półki uginają się od książek, które dawno powinnam mieć za sobą... Ponadto kilka prozaicznych spraw - muszę jechać kupić sobie jakieś buty na wiosnę, a w moim przypadku to nie taka łatwa sprawa... No i jeszcze muszę koniecznie do czwartku kupić... kilof :) Zgadnijcie, po co :)

Ogólnie to wiem, co mi zajmuje tyle czasu - dłubanie mojego "dzieła życia" --> tutaj Haft to mój sposób na relaks, ale tak bardzo to lubię, że zajmuje mi dużo czasu... Ech, ktoś mi pomoże się ogarnąć???

czwartek, 13 marca 2014

Katechetka czyta "Evangelii Gaudium" #3

Niekiedy wierni, słuchając języka ściśle ortodoksyjnego, wynoszą coś całkowicie obcego autentycznej Ewangelii Jezusa Chrystusa, ze względu na język przez nich używany i rozumiany. Mając święty zamiar przekazania im prawdy o Bogu i człowieku, przekazujemy im w pewnych sytuacjach fałszywego boga lub ideał ludzki, który naprawdę nie jest chrześcijański. W ten sposób pozostajemy wierni jakiemuś sformułowaniu, ale nie przekazujemy istoty rzeczy. [EG 41]

W pracy katechety trzeba uważać na to, jak mówimy. Jeśli zostaniemy źle zrozumiani, to zamiast dobro, możemy spowodować zło. Trzeba więc być ostrożnym, bo to, co dla nas jest zrozumiałe, niekoniecznie będzie takim dla młodszego pokolenia. A czasem i dla naszych współpracowników..

Ostatnio coś tam palnęłam "ortodoksyjnego" do bardzo lubianej przeze mnie koleżanki w pracy, dot. małżeństw niesakramentalnych. A ona jest właśnie w takim związku... Nie chciałam jej urazić, a teraz mam wyrzuty sumienia... Chyba czas ograniczyć gadulstwo...
Z kolei wczoraj, na spotkaniu zespołu w sprawie ewaluacji, badania profilu szkoły czy czegoś tam, padło stwierdzenie, że nasi uczniowie są nietolerancyjni. Wśród przejawów nietolerancji pojawiło się stwierdzenie, że nasi uczniowie są wrogo nastawieni do homoseksualistów - zauważyła to nauczycielka "wżr". Komentarz naszej szefowej - "Cóż, nauczanie Kościoła bardzo się do tego przyczyniło"... No sorry, i to mówi kobieta, która twierdzi, że jest wierząca? Mnie się wtedy włącza "agresor", no ale nie do szefowej... Coś tam tłumaczyłam, o potępianiu grzechu, a nie grzesznika, ale nie wiem, czy dotarło.

Mówić czy milczeć? Mówić, narażając się na niezrozumienie? Ciągle mam ten problem...

środa, 12 marca 2014

1. nd. Wielkiego Postu, rok A

(Rdz 2,7-9;3,1-7)
Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą. A zasadziwszy ogród w Eden na wschodzie, Pan Bóg umieścił tam człowieka, którego ulepił. Na rozkaz Pana Boga wyrosły z gleby wszelkie drzewa miłe z wyglądu i smaczny owoc rodzące oraz drzewo życia w środku tego ogrodu i drzewo poznania dobra i zła. A wąż był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe, które Pan Bóg stworzył. On to rzekł do niewiasty: Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu? Niewiasta odpowiedziała wężowi: Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy, tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli. Wtedy rzekł wąż do niewiasty: Na pewno nie umrzecie! Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło. Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią: a on zjadł. A wtedy otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są nadzy; spletli więc gałązki figowe i zrobili sobie przepaski.


Co jest źródłem grzechu? Pycha. Chęć bycia "jak Bóg". Ja decyduję, co jest dobre, a co złe. Bóg jest kłamcą, chce mnie ograniczyć, wprowadzić w błąd. Nie chce dać mi czegoś, co jest "fajne" i przyjemne. Robi mi na złość. 
Taki obraz Boga przedstawia nam szatan. Tak zrobił w raju, tak samo robi teraz. Ileż to razy wydaje nam się, że przykazania nas ograniczają? Jak często tak postrzegają Boga nasi uczniowie? Spotykam się wśród moich uczniów z nastawieniem, że "Kościół nam wszystkiego zabrania". Trudno pokonać takie nastawienie, zwłaszcza wśród gimnazjalistów, którzy z zasady są przeciwni jakimkolwiek normom :) 

Trzeba Bogu zaufać. Uwierzyć, że jeśli mi czegoś zabrania, to dla mojego dobra, a nie na złość. Nie wszystko, co wydaje się fajne (owoce dobre do zjedzenia), przyniesie mi korzyść.  

środa, 5 marca 2014

Katechetka czyta "Evangelii gaudium" #2

Chociaż ta misja <ewangelizacja> domaga się z naszej strony ofiarnego zaangażowania, błędem byłoby pojmowanie jej jako heroicznego zadania osobistego, ponieważ jest to przede wszystkim Jego dzieło (...).
[EG 12]

Ogromna pokusa - przypisywanie sobie pewnych zasług. Oczywiście, przyjemnie jest czerpać satysfakcję ze swojej pracy, zauważać, że daje ona coś uczniom. Nie można jednak zapominać, że to zawsze zasługa Boga. To On porusza serca, a że zechciał wybrać takie niedoskonałe narzędzie... Cały czas przypomina mi się tu fragment: "Słudzy nieużyteczni jesteśmy, wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać". (Łk 17,10).


poniedziałek, 3 marca 2014

8. nd. zwykła, rok A

(Iz 49,14-15)
Mówił Syjon: Pan mnie opuścił, Pan o mnie zapomniał. Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie.


Jeden z moich ulubionych tekstów... Cóż może być bardziej pewnego od miłości matki? Teoretycznie... może się zdarzyć tak patologiczna sytuacja, że matka nie kocha swojego dziecka, zapomina o nim. Bóg, formułując swoje porównanie, wziął pod uwagę taką sytuację. Mówi, że Jego miłość jest jeszcze bardziej pewna i niewzruszona, niż miłość matki. 

Warto pamiętać o tych słowach Pana w trudnych chwilach, kiedy czujemy się osamotnieni, kiedy nie radzimy sobie z jakimiś problemami... Bóg nas nie opuszcza, nie zapomina... 

sobota, 1 marca 2014

Katechetka czyta "Evangelii gaudium" #1

Nadrabiam zaległości w czytaniu dokumentów Kościoła. Skończyłam "Lumen fidei", a następnie "Evangelii gaudium". Ten dokument, adhortacja "programowa" papieża Franciszka zawiera wiele cennych dla katechety uwag. Podzielę się z wami moimi przemyśleniami odnośnie niektórych fragmentów.

"Tak więc ewangelizator nie powinien mieć nieustannie grobowej miny. Odzyskajmy i pogłębmy zapał, słodką i pełną pociechy radość z ewangelizowania, nawet wtedy, kiedy trzeba zasiewać, płacząc". [EG, 10] (podkreślenie moje)

Kiedy trzeba zasiewać, płacząc? Dla mnie te słowa opisują sytuacje, kiedy mam problemy z uczniami, z ich zachowaniem i postawą (na pierwszy plan wychodzi oczywiście 2b). Ileż to razy mam ochotę "olać" katechezę w ich klasie, kazać pracować samodzielnie z podręcznikiem, wlepić z 15 jedynek za brak pracy na lekcji... Bo chyba inaczej z nimi się nie da... A za chwilę żal mi kilku osób, które na taką akcję z mojej strony nie zasłużyły... I robię tak, jak sobie zaplanowałam. Jak często katechetom zdarzają się takie sytuacje? Nie zawsze widzimy owoce swojej pracy... A czasem widzimy je zupełnie nieoczekiwanie... Kiedyś spotkałam mojego byłego ucznia, z którym były same kłopoty, zresztą jego dalsze losy też nie potoczyły się za dobrze, problemy z dopalaczami, narkotykami, co skończyło się wyrokiem... teraz siedzi w więzieniu... Ale za każdym razem, kiedy go spotykałam, z daleka uśmiechał się do mnie z serdecznym "dzień dobry!"... Może kiedyś to, co usłyszał na lekcjach zmieni jego życie?
Inny z uczniów, w sumie zdolny chłopak, na lekcji jakoś niespecjalnie, nawet zeszytu nie miał (moda taka panowała), przez jakiś czas był animatorem w mojej grupie, w rozmowie na rekolekcjach powiedział, że gdyby miał iść do seminarium (chociaż nie zamierzał), to na pewno zawdzięczałby to mnie :) Miło :)

P.S.
Marzę o jakimś powołaniu kapłańskim lub zakonnym wśród moich uczniów...

niedziela, 23 lutego 2014

Bądźcie świętymi, bo ja jestem święty - 7 nd. zwykła, A

(Kpł 19,1-2.17-18)
Pan powiedział do Mojżesza: Mów do całej społeczności synów Izraela i powiedz im: Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty, Pan, Bóg wasz! Nie będziesz żywił w sercu nienawiści do brata. Będziesz upominał bliźniego, aby nie zaciągnąć winy z jego powodu. Nie będziesz szukał pomsty, nie będziesz żywił urazy do synów twego ludu, ale będziesz kochał bliźniego jak siebie samego. Ja jestem Pan.


Nie będziesz żywił nienawiści... nie będziesz szukał pomsty... nie będziesz żywił urazy.... Przy moich "przeprawach" z 2b (gimn) te słowa są dość ostre... Niestety, mam wrażenie, że każda lekcja w tej klasie to porażka... Pewnie, że w gimn nie jest łatwo, ale naprawdę lubię tam pracować. Z wyjątkiem tej jednej klasy. Muszę się bardzo pilnować, żeby nie czuć do nich złości, nie próbować się odegrać (dziecinne, wiem).

Kolejna refleksja katechetyczna: będziesz upominał bliźniego, aby z jego powodu nie zaciągnąć winy. Jak daleko sięga odpowiedzialność katechety? Oczywiście, nie mogę nie mówić o kwestiach moralnych, mam otwarcie mówić o grzechu. Na ile jestem odpowiedzialna za grzechy moich uczniów? Kiedyś, na rekolekcjach dla katechetów rozmawiałam o tym z rekolekcjonistą. Uspokoił mnie... powiedział, że nie mogę się za wszystko obwiniać, że ważne jest, żebym dobrze wykonywała swoje zadania, ale nie jestem winna temu, jeśli moi uczniowie pomimo tego dokonają złych wyborów.

A na potwierdzenie, że praca w gimnazjum może dawać dużo radości: w piątek miałam całkiem fajną lekcję z 3b, chociaż i tak byli rozgadani :) Temat dotyczył Jonasza. A wiecie, o czym jest księga Jonasza?

O krzaczku i robaczku :)

Wniosek: przeczytali!

środa, 12 lutego 2014

Jak mi smutno....

Miałam dzisiaj zaplanowany radosny, pełen entuzjazmu wpis. Miałam jechać jutro z moją grupą na rekolekcje. No właśnie - miałam... Byłam z rodzicami na zakupach, takich poważniejszych - fotele do pokoju, kiedy zadzwonił telefon - proboszcz. Pomijając fakt, że ostatnio każdy jego tel. podnosi mi ciśnienie, to mnie powalił - bo wiesz, z tym waszym wyjazdem do Dobrzycy to chyba nic nie wyjdzie - zepsuł się u nich piec od ogrzewania... Dał mi nr telefonu do proboszcza tamtejszego... Ks. Roman mnie serdecznie przepraszał (chociaż nie jego wina), no ale awaria na tyle poważna, że muszą zamontować nowy piec w domu rekolekcyjnym, i przynajmniej tydzień to zajmie. A od poniedziałku wracamy do szkoły... Niestety, wyczekane, dopracowane, wytęsknione rekolekcje musiałam odwołać. Rozpłakałam się z bezradności... Tak  bardzo potrzebowałam tego wyjazdu, kocham to robić... Po powrocie do domu przykry obowiązek - zawiadomić wszystkich, żeby mi ktoś jutro tam nie pojechał! Jeszcze dwie osoby nie odpisały na wiadomość - na szczęście to ci, których miałam zabrać do swojego samochodu, więc muszą się odezwać... Jedna z tych osób to Szymon, który jak zwykle zaangażował się w organizację niemal bardziej ode mnie... Już się cieszyłam na realizację jego pomysłów, ostatnio kilka dni ćwiczyliśmy granie na gitarach na potrzeby rekolekcji... A teraz... nie mogę się pozbierać... tak mi smutno, najgorsze, że nic nie mogę zrobić...

poniedziałek, 3 lutego 2014

Ofiarowanie Pańskie - I czytanie

(Ml 3,1-4)
Oto Ja wyślę anioła mego, aby przygotował drogę przede Mną, a potem nagle przybędzie do swej świątyni Pan, którego wy oczekujecie, i Anioł Przymierza, którego pragniecie. Oto nadejdzie, mówi Pan Zastępów. Ale kto przetrwa dzień Jego nadejścia i kto się ostoi, gdy się ukaże? Albowiem On jest jak ogień złotnika i jak ług farbiarzy. Usiądzie więc, jakby miał przetapiać i oczyszczać srebro, i oczyści synów Lewiego, i przecedzi ich jak złoto i srebro, a wtedy będą składać Panu ofiary sprawiedliwe. Wtedy będzie miła Panu ofiara Judy i Jeruzalem jak za dawnych dni i lat starożytnych.


Zbawiciel - jak ogień złotnika i jak ług farbiarzy... oczyści synów Lewiego, przecedzi ich jak złoto i srebro... Każdy z nas potrzebuje oczyszczenia. To może być bolesny proces, ale konieczny. Mamy być wartościowi, cenni, jak srebro i złoto. Oczyszczenie kruszców dokonuje się w warunkach ekstremalnych - wysoka temperatura... ale tylko wtedy można wydobyć ich piękno. Tak samo z człowiekiem - oczyszczamy się z brudu, grzechów w trudnym, bolesnym czy wstydliwym procesie, ale tylko dzięki temu możemy stawać się lepsi, piękniejsi, szlachetniejsi... Chrystus pokazuje nam nasze "ja" w prawdzie - widzimy, co należy poprawić, zmienić, wyrzucić z życia. Ten proces ma być nieustanny, abyśmy starali się być sprawiedliwi przed Panem.

środa, 29 stycznia 2014

Czy możliwe jest zbawienie niechrześcian?

Tytuł posta to temat pracy dla chętnych, jaką zadałam trzecioklasistom (gimn. oczywiście). Dostałam kilka prac, czekam jeszcze na kolejne. Całkiem nieźle poradzili sobie z tematem, chociaż bardziej chodziło mi o to, żeby zaczęli szukać informacji w rzetelnych źródłach (dokumenty Kościoła), a nie o to, aby jednoznacznie odpowiedzieli na pytanie. Ten temat zrealizuję również podczas lekcji, na zakończenie cyklu o wielkich religiach świata. Nie chcę tutaj tworzyć traktatu teologicznego na ten temat, można sobie poszukać informacji gdzie indziej. Opowiem o czymś innym.

Na potrzeby katechezy wymyśliłam sobie "przypowieść", metaforę, żeby wyjaśnić uczniom, jak to jest z tym zbawieniem:

Zbawienie jest jak zdobywanie szczytu góry. Możemy się tam dostać różnymi drogami. Mamy do dyspozycji kolejkę górską, z wygodnymi, ciepłymi wagonikami, z prowiantem, przewodnikiem itp. Możemy też wspinać się bez zabezpieczenia po stromej ścianie. Co wybierzemy?
Zbawienie w Kościele jest jak jazda kolejką - raczej bezpiecznie, nie zboczymy z trasy, nie zabłądzimy, przewodnik nam powie, gdzie usiąść, jak się zachowywać, żeby dotrzeć do celu. Możemy się posilić... Jeżeli człowiek nie jest członkiem Kościoła, to jego droga do zbawienia jest jak wspinaczka po stromej ścianie... Niebezpiecznie, duże prawdopodobieństwo upadku, pobłądzenia, opadnięcia z sił... Dotarcie na szczyt nie jest niemożliwe, ale dużo, dużo trudniejsze.

Dlatego: extra Ecclesiam nulla salus - poza Kościołem nie ma zbawienia. Kościół, z polecenia i ustanowienia Chrystusa jest jedyną drogą do zbawienia. To, że nie przekreśla innych oznacza, że nie stawia granic Bogu. Bóg zaplanował zbawienie za pomocą Kościoła i sakramentów, ale nie zamknął drogi do "nadzwyczajnego" sposobu. Ci, którzy bez własnej winy nie poznali Chrystusa (nie wiedzą, że można wjechać kolejką na szczyt) mogą być zbawieni, jeśli postępują zgodnie z sumieniem. Ale co z tymi, którzy świadomie i dobrowolnie odrzucili tę drogę? Możemy tylko mieć nadzieję, że nie spadną z tej stromej ściany...

Jak myślicie, czy taki przykład będzie zrozumiały dla gimnazjalistów?

wtorek, 21 stycznia 2014

Niedzielne czytanie i egzaminy

(Iz 49,3.5-6)
Pan rzekł do mnie: Tyś Sługą moim, Izraelu, w tobie się rozsławię. Wsławiłem się w oczach Pana, Bóg mój stał się moją siłą. A teraz przemówił Pan, który mnie ukształtował od urodzenia na swego Sługę, bym nawrócił do Niego Jakuba i zgromadził Mu Izraela. A mówił: To zbyt mało, iż jesteś Mi Sługą dla podźwignięcia pokoleń Jakuba i sprowadzenia ocalałych z Izraela! Ustanowię cię światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło aż do krańców ziemi.


Z opóźnieniem, ale jest :) Cóż, wczoraj u mnie w domu prądu i internetu brak... Nauka do egzaminu przy świeczkach... Wcześniej "gwiazdy tańczą na lodzie" - jak dojść od drzwi szkoły do samochodu? Moje krzywe nogi protestują... Obyło się bez fikołków...

Wracam do Izajasza.  Znów czytanie, które w pewien sposób nawiązuje do powołania katechety. Pan ukształtował mnie od urodzenia na swego Sługę... mam takie wrażenie, że to jest plan Boga dla mnie. Po prostu nie wyobrażam sobie siebie w innej pracy. To musi być teologia - katecheza w gimn., spotkania z młodzieżą, może w przyszłości praca ze studentami teologii... Bóg mówi do proroka: "To zbyt mało"... Często mam takie wrażenie, że robię zbyt mało, że tracę wielu uczniów. Łatwo jest uczyć tych, którzy tego chcą; gorzej - "pogan"... A mam takich... najbardziej boli, kiedy są to uczniowie, którzy w swoich parafiach są ministrantami (!), a np. grozi im niedostateczny z religii... Gdzie jest mój błąd? Albo co z takim uczniem, który regularnie chodzi do kościoła (celowo tak napisałam - "do kościoła", a nie "na Mszę św.") i uważa, że to wystarczy do bycia chrześcijaninem, a jednocześnie ma problem z używkami i dopalaczami? Mam nadzieję, że chociaż to ponad moje siły, to Bóg nawet z mojej skromnej pracy wydobędzie dobro...

Poza tym - dziś PWT Wrocław i dwa egzaminy. Nabrałam apetytu na wysoką średnią :) Liturgia w refleksji teologicznej Ratzingera - 5; Biblijne podstawy duszpasterstwa - 5. Bałam się bardziej tego pierwszego egzaminu, ale było łatwo, za to biblistyka... No no, ksiądz profesor poszalał ze szczegółowością pytań... Ale i tak do przodu! Jeszcze dwa :)

wtorek, 14 stycznia 2014

post numer 100 :)

Ten post jest setnym w mojej "karierze". Jak można zobaczyć, w początkach byłam bardzo aktywna, potem mój zapał osłabł, a ostatnio wracam do częstszego pisania. Po prostu - mam większą motywację, bo ktoś to jednak czyta :)

Ostatnio niestety dokucza mi notoryczny brak czasu... Dużo pracy w szkole, bo zbliża się koniec półrocza, w przedszkolu ewaluacja zewnętrzna, u nas w gimn. spotkanie zespołu oceniania kształtującego... A ja się muszę uczyć!!! Wczoraj cały dzień (od 8.00 do 18.00) chodziłam po szkole z książką, ale nawet jej nie otwarłam... Mimo to... egzamin z teologii synodów i soborów K-ła (do 250r) zdałam na 5!!! Cóż, jeszcze cztery przede mną....

Z powyższych powodów niestety zaniedbałam moje rozważania nad niedzielnym czytaniem, mam nadzieję, że jak najszybciej wrócę do tej praktyki.

Jeszcze jedna rzecz nieustannie nurtuje moje serce... To rekolekcje wyjazdowe dla mojej grupy parafialnej. Coś mało chętnych, na razie 11 osób... chciałabym, żeby było przynajmniej 15. Chociaż z drugiej strony, w tym roku będę miała niedobór animatorów, bo jedna dziewczyna ostatnio zrezygnowała z wyjazdu... Zamartwiałam się, bo nawet jeszcze nie miałam planu ani materiałów... Do ubiegłego czwartku :) Szymon wpadł na kawę, dwie godziny twórczej dyskusji (ale miał mega pomysły!!) i już ogólny zarys mamy! Cudnie! Teraz muszę to wszystko ogarnąć, co trzeba napisać, wydrukować i pokserować i możemy jechać!

Bardzo mi potrzebne te rekolekcje :)

piątek, 10 stycznia 2014

O przyjaźni z uczniem - ciąg dalszy

Z przykrością muszę zawiadomić, że przez przypadek usunęłam komentarz od Afro pod poprzednim postem, razem z odpowiedziami do niego... Nie zrobiłam tego celowo! Przepraszam!!!

Afro nie zgadza się ze mną w sprawie przyjaźni z uczniem. Ja nie widzę w tym nic gorszącego, ponieważ relacja przyjacielska pojawiła się po opuszczeniu przez te osoby: Klaudię i Szymona (chyba mogę podać imiona?) gimnazjum. Dla mnie granicą jest ich obecność w szkole. Dopóki są moimi uczniami, obowiązuje relacja nauczyciel - uczeń, natomiast jak się ta relacja rozwinie po ukończeniu szkoły, pozostaje kwestią otwartą...

Czy przyjaźń albo pozaszkolna znajomość z BYŁYMI uczniami jest czymś nieetycznym? Moglibyśmy doprowadzić do bardzo daleko idących wniosków, np. pracuję w tej szkole, do której kiedyś chodziłam, moja dawna wychowawczyni jest moją koleżanką z pracy... i co teraz, mam nie utrzymywać z nią żadnych relacji? Przychodzą do nas do pracy nauczyciele, którzy kończyli nasze gimn., i nauczycielki, które kiedyś ich uczyły, teraz proszą o zwracanie się po imieniu... Nie wolno? Oznaczałoby to, że fakt, że kiedyś kogoś uczyłam wyklucza jakiekolwiek bliższe relacje nawet w dalszej przyszłości... Oczywiście teraz popadam w skrajności, przesadzam trochę, ale chciałam pokazać, do czego można doprowadzić takim myśleniem.

Oczywiście, zgadzam się z Afro, że nie ma mowy o przyjaźni "od serca" z aktualnym uczniem czy uczennicą. To może powodować wątpliwości moralne. We wspomnianej przeze mnie historii, w czasie nauki Szymona w naszej szkole moje zainteresowanie jego sprawami wynikało z sympatii i troski o dobro ucznia, w którym widziałam duży potencjał. Miał do mnie zaufanie jako do nauczyciela. Dopiero po ukończeniu szkoły nasze relacje przerodziły się w bardziej prywatne i przyjacielskie, z Klaudią było zresztą podobnie.

Jeszcze raz przepraszam za usunięcie posta, i zapraszam do dalszej dyskusji :)

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Przyjaźń

Dziś trochę refleksji nad przyjaźnią, bo to bardzo ważna część życia człowieka. Bóg w Księdze Rodzaju mówi, że "nie jest dobrze, aby mężczyzna był sam". Myślę, że można te słowa przenieść także na płaszczyznę przyjaźni. Nie jest dobrze, aby człowiek był sam, nie może być zupełnie samotny. Nie każdy jest powołany do małżeństwa, ale ludzie żyjący w inny sposób powinni mieć przyjaciół.

Ja nie mam ich zbyt wielu. Chyba to moja wina, jestem osobą dość trudną we współpracy, poza tym mam trudności z zawieraniem nowych znajomości. Jest jednak parę osób, z którymi mam przyjacielskie relacje, którzy mogą liczyć na mnie, a ja na nich.

Opowiem trochę o jednej z tych osób, bo to taka trochę niecodzienna sytuacja. Bo czy można przyjaźnić się z uczniem? Na szczęście teraz już byłym uczniem...Polubiłam tego chłopaka od samego początku mojej pracy - był wtedy w 1. klasie gimn., a ja nawet go nie uczyłam. Znaliśmy się z innych okoliczności - był ministrantem, zaczął przychodzić na spotkania oazy. W 2 i 3 klasie uczyłam go, miał u mnie "celujący" - bo udzielał się w oazie, zawsze pracował na lekcjach, zadawał mądre pytania... Ze względu na jego obecność we wspólnocie, miałam z nim dużo do czynienia. Stał się moją "prawą ręką". W gimn. zaczął mieć problemy z zachowaniem: wagary i inne kłopoty. A ja mu stawiałam 6 i wpisywałam pochwały... W 3 kl. doszły problemy z wiarą, bardzo poważne. Bardzo o niego walczyłam, nastawałam "w porę, nie w porę", jak mówi św. Paweł. Zależało mi, żeby nie odchodził z oazy, bo po prostu bardzo mi jest w niej potrzebny. I mimo różnych sytuacji, odchodzenia i powrotów, jest w grupie do dziś :) Poprzez rozmowy, które wtedy prowadziliśmy, dobrze go poznałam, a on mnie. Przekonałam się, że dobrze się rozumiemy. Zaczęło mi przeszkadzać to, że go uczę, bo obawiałam się, że będę stronnicza w ocenianiu, ale nic takiego nie miało miejsca. Kiedy skończył gimnazjum nasze kontakty się nie zerwały, wręcz przeciwnie, umocniły. Zaczął mi pomagać "prywatnie", np. przy remoncie w domu... Na rekolekcjach wyjazdowych z naszą grupą poprosiłam, żeby mi mówił po imieniu. I taka przyjaźń trwa do dziś, a chłopak jest już pełnoletni - nawet dostał ode mnie prezent na 18-stkę - zamówiłam w jego intencji Mszę św. :) Stał się "przyjacielem domu" - kumpluje się z moim bratem, moi rodzice bardzo go lubią. Był z nami na wakacjach, często wpada na kawę, pomagamy sobie (np. kiedy potrzebuje podwózki samochodem) itp.

A ja się często zastanawiam, jakimi dziwnymi drogami prowadzi mnie Bóg... Nigdy bym nie przypuszczała, że właśnie wśród uczniów znajdę takich oddanych przyjaciół - jest jeszcze jedna dziewczyna, z którą mam bardzo podobne relacje... Z tym chłopakiem mogę porozmawiać o wielu sprawach, i wiem, że znajdę u niego wsparcie. Tak samo on - zwraca się do mnie, kiedy ma jakiś problem i potrzebuje pomocy.

Czy to nie jest dziwne? Przyjaźnić się z 10 lat młodszą osobą? Myślę tak czasami... bo może tak nie powinno być? Ale kiedy kolejny raz "młody" mówi, że wleci na kawkę i sobie pogadamy, to mi się lżej na duszy robi... Dziękuję Bogu, że postawił takie osoby jak ten chłopak i ta dziewczyna na mojej drodze :)

sobota, 4 stycznia 2014

Początek roku...

... jest pełen pracy :) 2 stycznia już wróciłam do pracy, chociaż bardzo mi się nie chciało... Od rana nakrzyczałam na 3c, a co, należy im się :) Potem jeszcze przedszkole, i znowu boli mnie gardło... W piątek nawet mi nieźle poszły lekcje, dzień szybko minął, a na 17.30 jechałam na spotkanie mojej grupy parafialnej. Moje dziewczyny na mnie "nakrzyczały" jeszcze w szkole: "Czemu w piątek po świętach nie było oazy?". No bez przesady, wolne było... Cieszę się, że tak tęsknią za spotkaniami, bo to znaczy, że to dla nich ważne. No i rekolekcje wyjazdowe... jeszcze nie mam nic przygotowane!! Mam nadzieję, że się wyrobię...

Dzisiaj byłam na spotkaniu opłatkowym dla katechetów. Przykra wiadomość - nasz biskup jest poważnie chory... gości mojego bloga proszę o modlitwę. Na spotkaniu zastępował go wikariusz generalny - ks. Latoń :) Uwielbiam go, niesamowicie życzliwy i otwarty kapłan. Wygłosił fantastyczne kazanie. Kiedy dzieliłam się z nim opłatkiem zapytał, co teraz robię (był moim wykładowcą filozofii na studiach). Kiedy się dowiedział, że studiuję, bardzo się ucieszył i powiedział, że z pewnością dam sobie radę. Bardzo mnie to podbudowało. Czyli muszę się zacząć pilnie uczyć, skoro tylu księży wierzy w moje możliwości :)