środa, 29 stycznia 2014

Czy możliwe jest zbawienie niechrześcian?

Tytuł posta to temat pracy dla chętnych, jaką zadałam trzecioklasistom (gimn. oczywiście). Dostałam kilka prac, czekam jeszcze na kolejne. Całkiem nieźle poradzili sobie z tematem, chociaż bardziej chodziło mi o to, żeby zaczęli szukać informacji w rzetelnych źródłach (dokumenty Kościoła), a nie o to, aby jednoznacznie odpowiedzieli na pytanie. Ten temat zrealizuję również podczas lekcji, na zakończenie cyklu o wielkich religiach świata. Nie chcę tutaj tworzyć traktatu teologicznego na ten temat, można sobie poszukać informacji gdzie indziej. Opowiem o czymś innym.

Na potrzeby katechezy wymyśliłam sobie "przypowieść", metaforę, żeby wyjaśnić uczniom, jak to jest z tym zbawieniem:

Zbawienie jest jak zdobywanie szczytu góry. Możemy się tam dostać różnymi drogami. Mamy do dyspozycji kolejkę górską, z wygodnymi, ciepłymi wagonikami, z prowiantem, przewodnikiem itp. Możemy też wspinać się bez zabezpieczenia po stromej ścianie. Co wybierzemy?
Zbawienie w Kościele jest jak jazda kolejką - raczej bezpiecznie, nie zboczymy z trasy, nie zabłądzimy, przewodnik nam powie, gdzie usiąść, jak się zachowywać, żeby dotrzeć do celu. Możemy się posilić... Jeżeli człowiek nie jest członkiem Kościoła, to jego droga do zbawienia jest jak wspinaczka po stromej ścianie... Niebezpiecznie, duże prawdopodobieństwo upadku, pobłądzenia, opadnięcia z sił... Dotarcie na szczyt nie jest niemożliwe, ale dużo, dużo trudniejsze.

Dlatego: extra Ecclesiam nulla salus - poza Kościołem nie ma zbawienia. Kościół, z polecenia i ustanowienia Chrystusa jest jedyną drogą do zbawienia. To, że nie przekreśla innych oznacza, że nie stawia granic Bogu. Bóg zaplanował zbawienie za pomocą Kościoła i sakramentów, ale nie zamknął drogi do "nadzwyczajnego" sposobu. Ci, którzy bez własnej winy nie poznali Chrystusa (nie wiedzą, że można wjechać kolejką na szczyt) mogą być zbawieni, jeśli postępują zgodnie z sumieniem. Ale co z tymi, którzy świadomie i dobrowolnie odrzucili tę drogę? Możemy tylko mieć nadzieję, że nie spadną z tej stromej ściany...

Jak myślicie, czy taki przykład będzie zrozumiały dla gimnazjalistów?

wtorek, 21 stycznia 2014

Niedzielne czytanie i egzaminy

(Iz 49,3.5-6)
Pan rzekł do mnie: Tyś Sługą moim, Izraelu, w tobie się rozsławię. Wsławiłem się w oczach Pana, Bóg mój stał się moją siłą. A teraz przemówił Pan, który mnie ukształtował od urodzenia na swego Sługę, bym nawrócił do Niego Jakuba i zgromadził Mu Izraela. A mówił: To zbyt mało, iż jesteś Mi Sługą dla podźwignięcia pokoleń Jakuba i sprowadzenia ocalałych z Izraela! Ustanowię cię światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło aż do krańców ziemi.


Z opóźnieniem, ale jest :) Cóż, wczoraj u mnie w domu prądu i internetu brak... Nauka do egzaminu przy świeczkach... Wcześniej "gwiazdy tańczą na lodzie" - jak dojść od drzwi szkoły do samochodu? Moje krzywe nogi protestują... Obyło się bez fikołków...

Wracam do Izajasza.  Znów czytanie, które w pewien sposób nawiązuje do powołania katechety. Pan ukształtował mnie od urodzenia na swego Sługę... mam takie wrażenie, że to jest plan Boga dla mnie. Po prostu nie wyobrażam sobie siebie w innej pracy. To musi być teologia - katecheza w gimn., spotkania z młodzieżą, może w przyszłości praca ze studentami teologii... Bóg mówi do proroka: "To zbyt mało"... Często mam takie wrażenie, że robię zbyt mało, że tracę wielu uczniów. Łatwo jest uczyć tych, którzy tego chcą; gorzej - "pogan"... A mam takich... najbardziej boli, kiedy są to uczniowie, którzy w swoich parafiach są ministrantami (!), a np. grozi im niedostateczny z religii... Gdzie jest mój błąd? Albo co z takim uczniem, który regularnie chodzi do kościoła (celowo tak napisałam - "do kościoła", a nie "na Mszę św.") i uważa, że to wystarczy do bycia chrześcijaninem, a jednocześnie ma problem z używkami i dopalaczami? Mam nadzieję, że chociaż to ponad moje siły, to Bóg nawet z mojej skromnej pracy wydobędzie dobro...

Poza tym - dziś PWT Wrocław i dwa egzaminy. Nabrałam apetytu na wysoką średnią :) Liturgia w refleksji teologicznej Ratzingera - 5; Biblijne podstawy duszpasterstwa - 5. Bałam się bardziej tego pierwszego egzaminu, ale było łatwo, za to biblistyka... No no, ksiądz profesor poszalał ze szczegółowością pytań... Ale i tak do przodu! Jeszcze dwa :)

wtorek, 14 stycznia 2014

post numer 100 :)

Ten post jest setnym w mojej "karierze". Jak można zobaczyć, w początkach byłam bardzo aktywna, potem mój zapał osłabł, a ostatnio wracam do częstszego pisania. Po prostu - mam większą motywację, bo ktoś to jednak czyta :)

Ostatnio niestety dokucza mi notoryczny brak czasu... Dużo pracy w szkole, bo zbliża się koniec półrocza, w przedszkolu ewaluacja zewnętrzna, u nas w gimn. spotkanie zespołu oceniania kształtującego... A ja się muszę uczyć!!! Wczoraj cały dzień (od 8.00 do 18.00) chodziłam po szkole z książką, ale nawet jej nie otwarłam... Mimo to... egzamin z teologii synodów i soborów K-ła (do 250r) zdałam na 5!!! Cóż, jeszcze cztery przede mną....

Z powyższych powodów niestety zaniedbałam moje rozważania nad niedzielnym czytaniem, mam nadzieję, że jak najszybciej wrócę do tej praktyki.

Jeszcze jedna rzecz nieustannie nurtuje moje serce... To rekolekcje wyjazdowe dla mojej grupy parafialnej. Coś mało chętnych, na razie 11 osób... chciałabym, żeby było przynajmniej 15. Chociaż z drugiej strony, w tym roku będę miała niedobór animatorów, bo jedna dziewczyna ostatnio zrezygnowała z wyjazdu... Zamartwiałam się, bo nawet jeszcze nie miałam planu ani materiałów... Do ubiegłego czwartku :) Szymon wpadł na kawę, dwie godziny twórczej dyskusji (ale miał mega pomysły!!) i już ogólny zarys mamy! Cudnie! Teraz muszę to wszystko ogarnąć, co trzeba napisać, wydrukować i pokserować i możemy jechać!

Bardzo mi potrzebne te rekolekcje :)

piątek, 10 stycznia 2014

O przyjaźni z uczniem - ciąg dalszy

Z przykrością muszę zawiadomić, że przez przypadek usunęłam komentarz od Afro pod poprzednim postem, razem z odpowiedziami do niego... Nie zrobiłam tego celowo! Przepraszam!!!

Afro nie zgadza się ze mną w sprawie przyjaźni z uczniem. Ja nie widzę w tym nic gorszącego, ponieważ relacja przyjacielska pojawiła się po opuszczeniu przez te osoby: Klaudię i Szymona (chyba mogę podać imiona?) gimnazjum. Dla mnie granicą jest ich obecność w szkole. Dopóki są moimi uczniami, obowiązuje relacja nauczyciel - uczeń, natomiast jak się ta relacja rozwinie po ukończeniu szkoły, pozostaje kwestią otwartą...

Czy przyjaźń albo pozaszkolna znajomość z BYŁYMI uczniami jest czymś nieetycznym? Moglibyśmy doprowadzić do bardzo daleko idących wniosków, np. pracuję w tej szkole, do której kiedyś chodziłam, moja dawna wychowawczyni jest moją koleżanką z pracy... i co teraz, mam nie utrzymywać z nią żadnych relacji? Przychodzą do nas do pracy nauczyciele, którzy kończyli nasze gimn., i nauczycielki, które kiedyś ich uczyły, teraz proszą o zwracanie się po imieniu... Nie wolno? Oznaczałoby to, że fakt, że kiedyś kogoś uczyłam wyklucza jakiekolwiek bliższe relacje nawet w dalszej przyszłości... Oczywiście teraz popadam w skrajności, przesadzam trochę, ale chciałam pokazać, do czego można doprowadzić takim myśleniem.

Oczywiście, zgadzam się z Afro, że nie ma mowy o przyjaźni "od serca" z aktualnym uczniem czy uczennicą. To może powodować wątpliwości moralne. We wspomnianej przeze mnie historii, w czasie nauki Szymona w naszej szkole moje zainteresowanie jego sprawami wynikało z sympatii i troski o dobro ucznia, w którym widziałam duży potencjał. Miał do mnie zaufanie jako do nauczyciela. Dopiero po ukończeniu szkoły nasze relacje przerodziły się w bardziej prywatne i przyjacielskie, z Klaudią było zresztą podobnie.

Jeszcze raz przepraszam za usunięcie posta, i zapraszam do dalszej dyskusji :)

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Przyjaźń

Dziś trochę refleksji nad przyjaźnią, bo to bardzo ważna część życia człowieka. Bóg w Księdze Rodzaju mówi, że "nie jest dobrze, aby mężczyzna był sam". Myślę, że można te słowa przenieść także na płaszczyznę przyjaźni. Nie jest dobrze, aby człowiek był sam, nie może być zupełnie samotny. Nie każdy jest powołany do małżeństwa, ale ludzie żyjący w inny sposób powinni mieć przyjaciół.

Ja nie mam ich zbyt wielu. Chyba to moja wina, jestem osobą dość trudną we współpracy, poza tym mam trudności z zawieraniem nowych znajomości. Jest jednak parę osób, z którymi mam przyjacielskie relacje, którzy mogą liczyć na mnie, a ja na nich.

Opowiem trochę o jednej z tych osób, bo to taka trochę niecodzienna sytuacja. Bo czy można przyjaźnić się z uczniem? Na szczęście teraz już byłym uczniem...Polubiłam tego chłopaka od samego początku mojej pracy - był wtedy w 1. klasie gimn., a ja nawet go nie uczyłam. Znaliśmy się z innych okoliczności - był ministrantem, zaczął przychodzić na spotkania oazy. W 2 i 3 klasie uczyłam go, miał u mnie "celujący" - bo udzielał się w oazie, zawsze pracował na lekcjach, zadawał mądre pytania... Ze względu na jego obecność we wspólnocie, miałam z nim dużo do czynienia. Stał się moją "prawą ręką". W gimn. zaczął mieć problemy z zachowaniem: wagary i inne kłopoty. A ja mu stawiałam 6 i wpisywałam pochwały... W 3 kl. doszły problemy z wiarą, bardzo poważne. Bardzo o niego walczyłam, nastawałam "w porę, nie w porę", jak mówi św. Paweł. Zależało mi, żeby nie odchodził z oazy, bo po prostu bardzo mi jest w niej potrzebny. I mimo różnych sytuacji, odchodzenia i powrotów, jest w grupie do dziś :) Poprzez rozmowy, które wtedy prowadziliśmy, dobrze go poznałam, a on mnie. Przekonałam się, że dobrze się rozumiemy. Zaczęło mi przeszkadzać to, że go uczę, bo obawiałam się, że będę stronnicza w ocenianiu, ale nic takiego nie miało miejsca. Kiedy skończył gimnazjum nasze kontakty się nie zerwały, wręcz przeciwnie, umocniły. Zaczął mi pomagać "prywatnie", np. przy remoncie w domu... Na rekolekcjach wyjazdowych z naszą grupą poprosiłam, żeby mi mówił po imieniu. I taka przyjaźń trwa do dziś, a chłopak jest już pełnoletni - nawet dostał ode mnie prezent na 18-stkę - zamówiłam w jego intencji Mszę św. :) Stał się "przyjacielem domu" - kumpluje się z moim bratem, moi rodzice bardzo go lubią. Był z nami na wakacjach, często wpada na kawę, pomagamy sobie (np. kiedy potrzebuje podwózki samochodem) itp.

A ja się często zastanawiam, jakimi dziwnymi drogami prowadzi mnie Bóg... Nigdy bym nie przypuszczała, że właśnie wśród uczniów znajdę takich oddanych przyjaciół - jest jeszcze jedna dziewczyna, z którą mam bardzo podobne relacje... Z tym chłopakiem mogę porozmawiać o wielu sprawach, i wiem, że znajdę u niego wsparcie. Tak samo on - zwraca się do mnie, kiedy ma jakiś problem i potrzebuje pomocy.

Czy to nie jest dziwne? Przyjaźnić się z 10 lat młodszą osobą? Myślę tak czasami... bo może tak nie powinno być? Ale kiedy kolejny raz "młody" mówi, że wleci na kawkę i sobie pogadamy, to mi się lżej na duszy robi... Dziękuję Bogu, że postawił takie osoby jak ten chłopak i ta dziewczyna na mojej drodze :)

sobota, 4 stycznia 2014

Początek roku...

... jest pełen pracy :) 2 stycznia już wróciłam do pracy, chociaż bardzo mi się nie chciało... Od rana nakrzyczałam na 3c, a co, należy im się :) Potem jeszcze przedszkole, i znowu boli mnie gardło... W piątek nawet mi nieźle poszły lekcje, dzień szybko minął, a na 17.30 jechałam na spotkanie mojej grupy parafialnej. Moje dziewczyny na mnie "nakrzyczały" jeszcze w szkole: "Czemu w piątek po świętach nie było oazy?". No bez przesady, wolne było... Cieszę się, że tak tęsknią za spotkaniami, bo to znaczy, że to dla nich ważne. No i rekolekcje wyjazdowe... jeszcze nie mam nic przygotowane!! Mam nadzieję, że się wyrobię...

Dzisiaj byłam na spotkaniu opłatkowym dla katechetów. Przykra wiadomość - nasz biskup jest poważnie chory... gości mojego bloga proszę o modlitwę. Na spotkaniu zastępował go wikariusz generalny - ks. Latoń :) Uwielbiam go, niesamowicie życzliwy i otwarty kapłan. Wygłosił fantastyczne kazanie. Kiedy dzieliłam się z nim opłatkiem zapytał, co teraz robię (był moim wykładowcą filozofii na studiach). Kiedy się dowiedział, że studiuję, bardzo się ucieszył i powiedział, że z pewnością dam sobie radę. Bardzo mnie to podbudowało. Czyli muszę się zacząć pilnie uczyć, skoro tylu księży wierzy w moje możliwości :)