wtorek, 31 grudnia 2013

2013 - podsumowanie

W ostatnim dniu mijającego roku pokuszę się o kilka podsumowań i refleksji. Jaki był ten rok? Co się wydarzyło czy zmieniło w moim życiu i pracy?

Najważniejsza decyzja to podjęcie dalszych studiów. Ciągle obawiam się, co z tego wyniknie, czy dam sobie radę... Dla niewtajemniczonych: rozpoczęłam studia licencjacko-doktoranckie w zakresie teologii pastoralnej, a doktorat chciałabym napisać z katechetyki, nawet mam już wstępnie określony temat. Mam bardzo mieszane uczucia. Raz patrzę bardzo optymistycznie w przyszłość, już widzę siebie odbierającą dyplom i podpisującą się "dr" :), a innym razem zastanawiam się, czy nie porwałam się z motyką na słońce... Proszę o modlitwę.

Dwa udane wydarzenia tegoroczne to rekolekcje dla katechetów, przeżywane właśnie z problemem podjęcia studiów i pielgrzymka rowerowa do Częstochowy, w takiej samej intencji.

Do sukcesów można też zaliczyć udane i przyjemne wakacje, świetne rekolekcje wyjazdowe z moją grupą (i niezwykle szczera rozmowa z pewną osobą podczas tych rekolekcji... dużo mi dała dobrego), zyskanie trochę większej pewności siebie w pracy w szkole, udany remont pokoju, samodzielne położenie płytek w korytarzu... :)

Sprawy nieudane czy nieprzyjemne - właściwie jedna... Bardzo żałuję, że zgodziłam się na uzupełnianie etatu w przedszkolu. Pomijając fakt, że nie czuję się dobrze w pracy z małymi dziećmi, największym problemem jest współpraca z dyrektorką... Cały czas ma do mnie pretensje o nieobecność we wtorki - jestem wtedy we Wrocławiu na wykładach - ponieważ wtedy odbywają się rady pedagogiczne dla przedszkola. Nie potrafię zrozumieć, że w gimnazjum, gdzie mam 16 godzin, nie ma z tym żadnego problemu, wręcz przeciwnie, wszyscy są życzliwi i mnie wspierają, a tutaj... Tym bardziej, że kiedy przyjmowałam tę propozycję uprzedzałam o studiach...

Powróciłam do bardziej regularnego prowadzenia tego bloga. Niestety, większość odwiedzających pozostaje anonimowa. Nie wiem, jaka jest tego przyczyna. Przynudzam?

I jeszcze jedna rzecz. Nie wiem, czy czyta mnie autorka bloga: nieokrzesany charakterek. Jeśli tak, to mam takie pytanko: dlaczego nie mogę czytać Twoich postów? Każdy z nich jest zabezpieczony hasłem... To celowe, czy po prostu ja nie mam dostępu? Nie mogę się w żaden sposób z Tobą skontaktować.

Dla wszystkich moich anonimowych czytelników: SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!!!

niedziela, 29 grudnia 2013

Niedziela Świętej Rodziny

(Syr 3,2-6.12-14)
Pan uczcił ojca przez dzieci, a prawa matki nad synami utwierdził. Kto czci ojca, zyskuje odpuszczenie grzechów, a kto szanuje matkę, jakby skarby gromadził. Kto czci ojca, radość mieć będzie z dzieci, a w czasie modlitwy swej będzie wysłuchany. Kto szanuje ojca, długo żyć będzie, a kto posłuszny jest Panu, da wytchnienie swej matce: Synu, wspomagaj swego ojca w starości, nie zasmucaj go w jego życiu. A jeśliby nawet rozum stracił, miej wyrozumiałość, nie pogardzaj nim, choć jesteś w pełni sił. Miłosierdzie względem ojca nie pójdzie w zapomnienie, w miejsce grzechów zamieszka u ciebie.


Jakie to prozaiczne i proste... Słowo Boże nie jest oderwane od życia. Księga Syracha to właściwie jeden wielki poradnik dot. życia codziennego. Szkoda tylko, że wielu to traktuje jak przestarzałe mądrości... Posłuszeństwo i szacunek wobec rodziców to chyba wartości, o jakich moi uczniowie nie słyszeli... W swojej kilkuletniej pracy w gimnazjum spotkałam dzieci pochodzące z rodzin rozbitych, niepełnych... ale też z rodzin z pozoru zupełnie zwyczajnych, a jednak dzieci te miały duże problemy z zachowaniem, z funkcjonowaniem w grupie. W rozmowach z nauczycielami dochodzimy do wniosku, że dzisiaj to rodzice słuchają dzieci, a nie dzieci rodziców... Brak szacunku do rodziców, okłamywanie ich, nieposłuszeństwo są na porządku dziennym. W takim kontekście słowa dzisiejszego czytania brzmią dziwnie obco: szanuj ojca, matkę; miej wyrozumiałość, nie pogardzaj... 

Zacznijmy traktować Słowo Boże na poważnie!! To nie jest zbiór umoralniających historyjek... Słowo Boże jest "żywe i skuteczne" - tylko musimy tak je traktować.

A zadanie dla mnie - katechety? Uświadamiać to moim uczniom, uczyć ich życia Słowem Bożym na co dzień.  

niedziela, 22 grudnia 2013

4. niedziela Adwentu

(Iz 7,10-14)
Pan przemówił do Achaza tymi słowami: Proś dla siebie o znak od Pana, Boga twego, czy to głęboko w Szeolu, czy to wysoko w górze! Lecz Achaz odpowiedział: Nie będę prosił i nie będę wystawiał Pana na próbę. Wtedy rzekł [Izajasz]: Słuchajcie więc, domu Dawidowy: Czyż mało wam naprzykrzać się ludziom, iż naprzykrzacie się także mojemu Bogu? Dlatego Pan sam da wam znak: Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go imieniem Emmanuel.

Bardzo lubię ten fr. Izajasza. Tym bardziej, że mogę pochwalić się wiedzą na ten temat :) Proroctwo, jakie Izajasz wygłasza Achazowi dotyczyło narodzin jego syna, Ezechiasza. Jednak bardzo szybko ten tekst zaczął być rozumiany głębiej, jako proroctwo mesjańskie. Ciekawa rzecz, że w tekście hebr. użyto słowa "almah" - młoda dziewczyna, ale w tłumaczeniu na grecki, w Septuagincie, pojawia się słowo "parthenos" - dziewica. I w taki sposób cytuje ten fragment św. Mateusz, odnosząc do poczęcia Jezusa. Co to znaczy? Znaczy tyle, że takie było rozumienie tego tekstu - żydzi widzieli w młodej dziewczynie dziewicę, było to dla nich oczywiste - skoro nie jest mężatką, musi być dziewicą. Natomiast w kulturze hellenistycznej nie było już to takie oczywiste, młoda dziewczyna niekoniecznie była dziewicą. Dlatego tłumacz wybrał inne słowo, aby precyzyjnie oddać sens.

Tyle teologii. Co ten tekst znaczy dla nas? Dla Boga nie ma nic niemożliwego. On sprawia, że Maryja - Dziewica staje się matką. Bóg chce, żebyśmy byli zbawieni, daje nam znaki. Postawa Achaza trąci hipokryzją: on nie chce prosić Boga o znak, zasłaniając się pobożnością, ale tak naprawdę nie chce, żeby Bóg ingerował w jego plany. Bóg czasem zmienia nasze plany, ma inny pomysł na nasze życie, ale to On ma rację, On wie, co tak naprawdę jest dla nas dobre. Maryja i Józef pewnie też mieli swoje plany: dom, liczna rodzina... Bóg je zmienił, ale wynikło z tego tylko dobro.

piątek, 20 grudnia 2013

Adwent... zbyt krótki?



Adwent mija mi zdecydowanie zbyt szybko... po prostu na nic nie mam czasu, kolejne dni uciekają... Natłok pracy, obowiązków, nauki... Zabrakło mi nawet czasu na zaplanowane komentarze do Liturgii Słowa. Może zmobilizuję się w Okresie Bożego Narodzenia?

Obecnie wiem, czego jeszcze NIE zrobiłam:
- nie mam ŻADNYCH przygotowanych materiałów na rekolekcje dla oazy
- nie napisałam sprawozdania do szkolenia z oceniania kształtującego
- nie wyrabiam się z lekturami dot. studiów
- nie zrobiłam jeszcze tego, tamtego...

Czuję się przygnębiona i bezradna, do tego jeszcze dochodzi nieprzyjemny konflikt z dyrektorką przedszkola, w którym mam (nie)przyjemność uzupełniać dwie brakujące do etatu godziny...

To wszystko przesłania mi radość z oczekiwania na Boże Narodzenie. Na szczęście, teraz kilka dni na złapanie oddechu. Właściwie to przyjemnie zaczęło się już dzisiaj - miałam spotkanie opłatkowe z moją grupą oazową. Było bardzo miło, śpiewaliśmy kolędy, żartowaliśmy... Chciałabym utrzymać ten nastrój :)

niedziela, 1 grudnia 2013

I niedziela Adwentu... Izajasz

(Iz 2,1-5)
Widzenie Izajasza, syna Amosa, dotyczące Judy i Jerozolimy: Stanie się na końcu czasów, że góra świątyni Pana stanie mocno na wierzchu gór i wystrzeli ponad pagórki. Wszystkie narody do niej popłyną, mnogie ludy pójdą i rzekną: Chodźcie, wstąpmy na Górę Pana do świątyni Boga Jakubowego! Niech nas nauczy dróg swoich, byśmy kroczyli Jego ścieżkami. Bo Prawo wyjdzie z Syjonu i słowo Pańskie - z Jeruzalem. On będzie rozjemcą pomiędzy ludami i wyda wyroki dla licznych narodów. Wtedy swe miecze przekują na lemiesze, a swoje włócznie na sierpy. Naród przeciw narodowi nie podniesie miecza, nie będą się więcej zaprawiać do wojny. Chodźcie, domu Jakuba, postępujmy w światłości Pańskiej!


 Zaczyna się Adwent... można powiedzieć: znowu. Znowu te same czytania, "powtórka z Izajasza"... I jak zwykle można na nowo odkryć bogactwo Słowa Bożego. Izajasz zapowiada czasy mesjańskie. Mnie dziś najbardziej dotykają słowa: "Wtedy swe miecze przekują na lemiesze, a swoje włócznie na sierpy. Naród przeciw narodowi nie podniesie już oręża, nie będą się więcej zaprawiać do wojny". Mesjasz przyniesie pokój. Mi ostatnio tego pokoju bardzo brakuje... niepowodzenia w szkole, trudności z pewną klasą, a przede wszystkim "konflikt interesów" z proboszczem... Nie żadna wojna, kłótnia czy coś, tylko po prostu poczucie, że mamy inne spojrzenie na pewne sprawy, że nie podoba mi się sposób, w jaki ksiądz próbuje przeprowadzić swoje plany... Do tego stopnia, że dziś z pewnym wysiłkiem przekazałam mu znak pokoju... Potrzebny mi pokój, ale sama się z tym nie uporam, potrzebuję pomocy od Pana. Adwent to dobry czas, żeby zacząć odbudowywać w sobie to, co się rozsypało...

niedziela, 24 listopada 2013

Kto może być królem?

(2 Sm 5,1-3)
Wszystkie pokolenia izraelskie zeszły się u Dawida w Hebronie i oświadczyły mu: Oto myśmy kości twoje i ciało. Już dawno, gdy Saul był królem nad nami, tyś odbywał wyprawy na czele Izraela. I Pan rzekł do ciebie: Ty będziesz pasł mój lud - Izraela, i ty będziesz wodzem nad Izraelem. Cała starszyzna Izraela przybyła do króla do Hebronu. I zawarł król Dawid przymierze z nimi wobec Pana w Hebronie. Namaścili więc Dawida na króla nad Izraelem.

Jakie kryteria wziąć pod uwagę, wybierając króla? Izraelici mieli tu problem... Potrzebowali silnego władcy, wojownika, który poradzi sobie z różnymi zagrożeniami, np. ze strony wrogów. Ale nie to było główną przyczyną wyboru Dawida. Wybrali go na króla, ponieważ tak wybrał Bóg.
Czy w naszym życiu też wybieramy to, co wskazuje Bóg? Czy Słowo Boże jest dla nas ważnym kryterium przy wyborze ludzi, którzy stanowią prawo, którzy mają władzę? Powinniśmy uczyć się tego od Izraelitów. Wiara w Boga, posłuszeństwo Jego Słowu dotyczyło każdego wymiaru życia. My chcemy ograniczyć wpływ Boga do niedzielnej Mszy św., do zwyczajów świątecznych. A w codziennych sytuacjach? Słowo Boże traktujemy jak coś przestarzałego, jak element tradycji, folkloru... Najwyższy czas, aby Słowo Boże było żywe i obecne w naszym życiu nawet w najdrobniejszych wyborach.

niedziela, 17 listopada 2013

Oto nadchodzi Dzień Pański...

(Ml 3,19-20a)
Oto nadchodzi dzień palący jak piec, a wszyscy pyszni i wszyscy wyrządzający krzywdę będą słomą, więc spali ich ten nadchodzący dzień, mówi Pan Zastępów, tak że nie pozostawi po nich ani korzenia, ani gałązki. A dla was, czczących moje imię, wzejdzie słońce sprawiedliwości i uzdrowienie w jego skrzydłach.


Zapowiedź "Dnia Pańskiego" to motyw pojawiający się u wielu późniejszych proroków. Łączy je zawsze fakt sądu, nagrody dla dobrych, kary dla złych.

Kończy się rok liturgiczny, przeżywany jako Rok Wiary. Czy zmieniło się coś w moim życiu? Czy moja wiara jest inna od tej, jaką była rok temu? A może jestem jak słoma, z której nic nie pozostanie w palacym ogniu Bożej sprawiedliwości?

Na szczęście Bóg jest jednocześnie sprawiedliwy i miłosierny, a miłosierdzie odnosi triumf nad sądem... Malachiasz mówi, że uzdrowienie otrzymują ci, którzy czczą Boga. Nie wymienia konkretnych uczynków, ale wiemy przecież, że za czcią Boga idzie szacunek dla Jego dzieł, z których najważniejszym jest człowiek. Nie można miłować Boga nie kochając człowieka: siebie i innych. Przecież "pod koniec życia będziemy sądzeni z miłości"... 

niedziela, 3 listopada 2013

Mądrościowa modlitwa uwielbienia

(Mdr 11,22-12,2)
Panie, świat cały przy Tobie jak ziarnko na szali, kropla rosy porannej, co spadła na ziemię. Nad wszystkim masz litość, bo wszystko w Twej mocy, i oczy zamykasz na grzechy ludzi, by się nawrócili. Miłujesz bowiem wszystkie stworzenia, niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś, bo gdybyś miał coś w nienawiści, nie byłbyś tego uczynił. Jakżeby coś trwać mogło, gdybyś Ty tego nie chciał? Jak by się zachowało, czego byś nie wezwał? Oszczędzasz wszystko, bo to wszystko Twoje, Panie, miłośniku życia! Bo we wszystkim jest Twoje nieśmiertelne tchnienie. Dlatego nieznacznie karzesz upadających i strofujesz, przypominając, w czym grzeszą, by wyzbywszy się złości, w Ciebie, Panie, uwierzyli.

Rzadko się zdarza, żeby takie teksty przeznaczone były na czytania mszalne. Zwykle są to jakieś pouczenia, przestrogi, czy historie z morałem. Dzisiaj Kościół proponuje nam modlitwę uwielbienia z Księgi Mądrości. Bo jak inaczej określić ten tekst? To pełne radości i wdzięczności uwielbienie Stwórcy przez stworzenie, które zdaje sobie sprawę ze swej słabości i małości. A jednak Bóg tego CHCE! Gdyby nie chciał, to niczego by nie było... Autor natchniony podkreśla, że wszystko, co istnieje, istnieje z woli Boga. Wszystko jest w Jego mocy, a On wszystko podtrzymuje w istnieniu. Stwórca niczym się "nie brzydzi"- jak ważne to stwierdzenie dla tych, którzy pogrążyli się w grzechach, nałogach i mają wstręt do samych siebie... Przypomina mi ten tekst zagadnienie poruszane niedawno na lekcjach - miłość do samego siebie. Mamy kochać samych siebie, bo Bóg nas kocha. Skoro Bóg uważa, że warto człowieka pokochać, to tym bardziej my powinniśmy samych siebie kochać. Inaczej gardzimy miłością Boga. A przecież cały świat to dla "Boga kropla rosy porannej"... Bóg nas kocha!!! I za to trzeba Go uwielbiać!

niedziela, 20 października 2013

Wytrwałość w modlitwie

Amalekici przybyli, aby walczyć z Izraelitami w Refidim. Mojżesz powiedział wtedy do Jozuego: Wybierz sobie mężów i wyruszysz z nimi na walkę z Amalekitami. Ja jutro stanę na szczycie góry z laską Boga w ręku. Jozue spełnił polecenie Mojżesza i wyruszył do walki z Amalekitami. Mojżesz, Aaron i Chur wyszli na szczyt góry. Jak długo Mojżesz trzymał ręce podniesione do góry, Izrael miał przewagę. Gdy zaś ręce opuszczał, miał przewagę Amalekita. Gdy ręce Mojżesza zdrętwiały, wzięli kamień i położyli pod niego, i usiadł na nim. Aaron zaś i Chur podparli jego ręce, jeden z tej, a drugi z tamtej strony. W ten sposób aż do zachodu słońca były ręce jego stale wzniesione wysoko. I tak zdołał Jozue pokonać Amalekitów i ich lud ostrzem miecza.
(Wj 17,8-13)

Jeżeli będę polegać tylko na własnych siłach, odniosę porażkę. Wiedział o tym Mojżesz. Wiedział, że Amalekici to trudny przeciwnik, ale wiedział też, jak sobie z nim poradzić. Właściwie to walka Izraelitów z Amalekitami przypomina radę Ignacego Loyoli: "Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a pracuj tak, jakby wszystko zależało od ciebie". Mojżesz nie powiedział: Siedźcie sobie spokojnie, ja wszystko załatwię modlitwą. Nie wysłał też Jozuego na bitwę, aby się jej przyglądać. Mojżesz nakazał działanie, a sam zaczął pełną wysiłku modlitwę.

Nie bardzo wiedziałam, co napisać o dzisiejszym czytaniu... Nie przemawiało do mnie. Aż do dzisiejszego wieczora. Planuję z moją grupą oazową kolejne rekolekcje wyjazdowe. Trzeba zarezerwować termin w domu rekolekcyjnym. Zawsze załatwiał to nasz proboszcz. Poprosiłam go dzisiaj o to, nie robił problemów... a wieczorem napisał smsa z numerem telefonu i radą "załatwiaj sama". Zdenerwowałam się, zrobiło mi się przykro... Ale potem przyszła refleksja: znowu chcę robić wszystko swoimi siłami... nie wiem, dlaczego ksiądz nie chce pomóc, zrzuca wszystko na mnie... Przyszło mi jednak do głowy, że może jest w tym głębszy sens... Może te nasze rekolekcje przynoszą dobre owoce, i diabeł chce przeszkodzić. Może chce, żebym się poddała, bo tyle przeciwności... Jak Mojżesz i Jozue zobaczyli potęgę Amalekitów, też pewnie sobie pomyśleli, że może nie warto ryzykować, że może lepiej się poddać? Ta historia przypomina mi, że w trudnościach jest jedna droga, która nie zawodzi - modlitwa. Zamiast się wściekać, że wszystko na mojej głowie, powinnam przypomnieć sobie, żeby prosić Boga o siły. Modlić się o powodzenie naszych planów, a jednocześnie włożyć tyle sił, ile mam.

I muzyczny akcent na koniec:

niedziela, 13 października 2013

Co ma wspólnego Syryjczyk Naaman... z Różańcem?

Wódz Syryjski Naaman, który był trędowaty, zanurzył się siedem razy w Jordanie, według słowa męża Bożego, a ciało jego na powrót stało się jak ciało małego dziecka i został oczyszczony. Wtedy wrócił do męża Bożego z całym orszakiem, wszedł i stanął przed nim, mówiąc: Oto przekonałem się, że na całej ziemi nie ma Boga poza Izraelem! A teraz zechciej przyjąć dar wdzięczności od twego sługi! On zaś odpowiedział: Na życie Pana, przed którego obliczem stoję - nie wezmę! Tamten nalegał na niego, aby przyjął, lecz on odmówił. Wtedy Naaman rzekł: Jeśli już nie chcesz, to niechże dadzą twemu słudze tyle ziemi, ile para mułów unieść może, ponieważ odtąd twój sługa nie będzie składał ofiary całopalnej ani ofiary krwawej innym bogom, jak tylko Panu.
(2 Krl 5,14-17)

Kiedyś już o Naamanie pisałam. To trędowaty, który przybył do proroka Elizeusza, aby ten go uzdrowił. Niechętnie odniósł się do polecenia proroka - "obmyj się siedem razy w Jordanie". "Tylko tyle?" - zdaje się mówić Naaman. Pewnie oczekiwał jakiś niezwykłych obrzędów, zaklęć...

Bóg nie domaga się od nas "duchowych akrobacji", wręcz przeciwnie, ceni prostotę - w modlitwie, w liturgii... Nie trzeba wprowadzać żadnych udziwnień, dodatków... W ten sam sposób można rozumieć Różaniec. Akurat mamy październik, nabożeństwo różańcowe. Wstyd się przyznać, ale ja mam z Różańcem ogromne kłopoty... Z jednej strony wiem, że jest to niezwykła i cudowna modlitwa, a z drugiej strony, mam ochotę powiedzieć jak Naaman: Tylko tyle? Takie powtarzanie "zdrowasiek"? To zbyt proste dla mnie, wykształconego teologa... Ja już jestem na wyższym poziomie, chcę się modlić bardziej "ambitnie"... 

Bzdura! Takie myślenie to najzwyklejsza pycha! Niełatwo dostrzec, że Różaniec to coś więcej, niż powtarzanie formułek. Trzeba iść wgłąb, zanurzyć się w tej modlitwie jak Naaman w Jordanie. A przede wszystkim, trzeba to robić z wiarą. Wtedy można doświadczyć cudu - jak Naaman.

sobota, 5 października 2013

Bardzo współczesny prorok - Habakuk

Postanawiam wrócić do zaniedbanych przeze mnie rozważań Słowa Bożego. Ponieważ lubię porządkować, planować, systematyzować - będę się starała pisać moje przemyślenia dot. niedzielnego pierwszego czytania. Jutro 27 nd zwykła, rok C:

"Jak długo, Panie, będę Ciebie błagał,
a Ty nie wysłuchujesz?
Będę głośno wołał: krzywda mi się dzieje! - 
a Ty nie ratujesz?
Dlaczego mam patrzeć na krzywdę, 
dlaczego muszę doznawać ucisku?
Gdziekolwiek spojrzę - widzę gwałt i przemoc,
muszę doświadczać zawiści i sporów. (...)
Pan odpowiedział takimi słowami:
Zapisz widzenie, wyryj na tablicach,
tak, aby każdy mógł łatwo je odczytać!
To widzenie dotyczy przyszłości
i wypełni się, bo nie jest złudzeniem.
Jeśli się spóźnia, oczekuj go,
gdyż niezawodnie nadejdzie i nie będzie zwlekać.
Patrz, oto dusza pyszałka nie upodoba go sobie,
a sprawiedliwy będzie żył dzięki swojej wierności."

[Ha 1,2-3; 2,2-4]   (za Biblią Paulistów)

Słowa proroka brzmią bardzo aktualnie. Habakuk żali się z powodu cierpień własnych i swojego ludu. My też widzimy krzywdę, przemoc, zawiść, spory... Współczesny świat jest pełen takich cierpień. Jeszcze bardziej uderzył mnie werset 1,4: "Także prawo stało się bezsilne, nikt nie liczy się ze sprawiedliwością. Uczciwego osacza bezbożny, wyroki sądu są niesprawiedliwe". Aż trudno uwierzyć, że te słowa wypowiedziano ponad 2500 lat temu! (Habakuk działał prawdopodobnie na przełomie VII i VI wieku przed Ch.). Wydaje mi się, że każdy człowiek może odczuwać podobne "pretensje" do Boga. Przede wszystkim niezrozumiała dla wielu jest obecność cierpienia, zwłaszcza niezawinionego. Bóg pozwala nam się żalić, pozwala pytać. Bóg nie pozostaje głuchy i obojętny na nasze wołanie, choć działa inaczej, niż byśmy chcieli. Odpowiednie jest tu ludowe przysłowie: "Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy". Bóg nie zapomina o swoich obietnicach. Zapowiada, że Jego Słowa na pewno się wypełnią, ale niekoniecznie wtedy, kiedy chcemy. Cierpienie ma sens wtedy, kiedy patrzymy na nie z perspektywy Bożych obietnic - sprawiedliwy będzie żył dzięki swej wierności. Wierność, wiara - są potrzebne wtedy, kiedy nie rozumiemy tego, co nas spotyka. Patrząc oczyma wiary wiemy, że Bóg o nas nie zapomina, że spotka nas obiecana nagroda.

poniedziałek, 23 września 2013

Przypowieść o nieuczciwym rządcy - Łk 16,1-13

Wczorajsza Ewangelia:


Mówił tez do uczniów: "Był pewien bogaty człowiek. Miał on zarządcę, którego oskarżono, że trwoni jego majątek. Wezwał go więc i oświadczył mu: 'Cóż to słyszę o tobie? Rozlicz się ze swojego zarządzania, bo już nie będziesz mógł zarządzać'. Wtedy pomyślał sobie zarządca: 'Co zrobię, skoro mój pan pozbawia mnie zarządu? Kopać nie mogę, żebrać się wstydzę. Wiem, co zrobię, żeby ludzie przyjęli mnie do swoich domów, gdy zostanę usunięty z zarządu'.  Przywołał dłużników swego pana, każdego z osobna i zapytał pierwszego: 'Ile jesteś winien mojemu panu?' Ten  odpowiedział : 'Sto beczek oliwy'.  Wtedy powiedział mu: 'Weź swoje zobowiązanie, usiądź i napisz szybko: pięćdziesiąt'. Potem zapytał drugiego: 'A ty ile jesteś winien?'  . Ten odpowiedział: 'Sto miar zboża'. Polecił mu: 'Weź swoje zobowiązanie i napisz: osiemdziesiąt'. Pan pochwalił nieuczciwego zarządce za jego rozsądek. Bo synowie tego świata są wśród podobnych sobie bardziej rozsądni niż synowie światłości. 
Mówię wam: Używajcie nieuczciwej mamony do zjednywania sobie przyjaciół, aby przyjęto was do wiecznych mieszkań, gdy się już ona skończy. Kto jest wierny w małej rzeczy, jest wierny i w wielkiej, a kto w małej rzeczy jest nieuczciwy, jest nieuczciwy i w wielkiej. Jeśli więc nie jesteście wierni w zarządzaniu nieuczciwą mamoną, kto wam powierzy prawdziwe dobro. I jeśli w cudzych sprawach nie jesteście wierni, kto wam powierzy wasze? Żaden sługa nie może służyć dwóm panom, gdyż albo jednego będzie nienawidził, a drugiego miłował, albo jednemu będzie oddany, a drugiego zlekceważy. Nie możecie służyć Bogu i mamonie.    
Ewangelia wg Św.Łukasza, 16, 1-13

Zawsze miałam problem ze zrozumieniem tego fragmentu... Dlaczego nieuczciwość została pochwalona? Wczoraj w moim kościele parafialnym nie było proboszcza, zastępował go emerytowany dziekan naszego dekanatu. Bardzo lubię jego kazania, są krótkie, treściwe, i zawsze mocno oparte na Ewangelii z dnia. Dlatego ucieszyłam się, bo spodziewałam się dobrego komentarza do tej perykopy. I nie zawiodłam się.
Otóż pochwała nieuczciwego zarządcy nie jest pochwałą oszustwa, ale podziwem dla sprytu. Podobnie jak podczas oglądania filmu podziwiamy, jak np. przestępcy udało się uciec z miejsca zbrodni. Nie świadczy to przecież o tym, że pochwalamy zbrodnię! Ta przypowieść uświadamia nam, że bywamy sprytni, obrotni w sprawach ziemskich, doczesnych - "synowie tego świata". Rzadko jednak wykazujemy się taką zaradnością w sprawach duchowych... Kiedy dowiemy się o możliwości "ekstra" zarobku, chętnie wszystko rzucamy i tak organizujemy czas, żeby z tej okazji skorzystać. A kiedy jest możliwość udziału w "ekstra" nabożeństwach: czuwaniu, adoracji, konferencji... to znajdujemy milion wymówek, przecież niedzielna msza św. to już wystarczy...
Po drugie, ta przypowieść uczy właściwego stosunku do dóbr materialnych - mają nam służyć przede wszystkim do osiągania prawdziwego Dobra: "aby przyjęto nas do wiecznych mieszkań". Grzesznicy wykorzystują dobra do celów egoistycznych, my mamy się kierować dobrem nadprzyrodzonym.

Moje krótkie refleksje nie wyczerpują w pełni treści Ewangelii. Słowo Boże ma to do siebie, że czytamy je wielokrotnie, i za każdym razem możemy zobaczyć coś nowego... 

czwartek, 29 sierpnia 2013

Kolejny nowy rok szkolny...

...zaczynam  jutro. Pełna obaw i niepokoju... Czy nie porywam się z motyką na słońce? W te wakacje zapadło wiele brzemiennych w skutki decyzji: studia doktoranckie, wniosek o stwierdzenie stopnia niepełnosprawności, a nawet dalekosiężne plany przebudowy części mojego rodzinnego domu na mieszkanie dla mnie...Oprócz tego w tym roku kończę staż na nauczyciela mianowanego. Nie wiem, czy temu wszystkiemu podołam... Trzeba więc prosić Boga o siły i wytrwałość. To była jedna z intencji pielgrzymkowych.

W tym roku szkolnym będę miała dwie godziny w przedszkolu. Poprzednio uczyłam w takim malutkim, gdzie było kilkanaścioro dzieci, w dodatku od 3 do 6 lat, wymieszane. Nie było łatwo... W tym roku to przedszkole zostało tymczasowo zamknięte (uff...) ze względu na małą liczbę dzieci i planowany remont. Ja natomiast dostałam propozycję pracy w "naszym" przedszkolu - czyli sąsiadującym z moim gimnazjum. Propozycja spadła z nieba, ponieważ z powodu niżu demograficznego mamy mniej klas, a co za tym idzie, mniej godzin. Tu pojawił się problem, bo do tej pory ja miałam cały etat, a ksiądz 10/18. I dwóch godzin zabrakło... Przyjęcie godzin w przedszkolu rozwiązało sprawę - będą dla mnie "uzupełnieniem etatu", a ksiądz zachowa swoje "pół".
Nie przepadam za pracą w przedszkolu, dlatego nie jestem zachwycona. Cóż, trzeba brać, co dają :)

Nowy rok szkolny zawsze niesie ze sobą wiele niewiadomych. Dla mnie to już siódmy (!) rok pracy. Przez te kilka lat nabrałam pewności siebie, można powiedzieć, że "nauczyłam się uczyć", a jednak nadal powrót do szkoły we wrześniu to dla mnie duży stres...

Odwiedzających mojego bloga (choć nadal anonimowych, nad czym ubolewam) proszę o choć krótką modlitwę w mojej intencji. :)

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Eschatologia dla laików


Eschatologia to jedna z najtrudniejszych (jak dla mnie) dziedzin teologii. Pismo św. mówi o "rzeczach ostatecznych" za pomocą symboli, porównań, obrazów. Niełatwo więc mówić o tym, co i tak do końca zostanie tajemnicą: śmierć, sąd, niebo albo piekło. Hołownia w rozmowie z ks. Strzelczykiem  podejmuje próbę opisania tych spraw. Korzystają przy tym ze współczesnego języka, porównań bliskich człowiekowi żyjącemu w XXI wieku. Mimo wszystko, nie da się odpowiedzieć na wszystkie pytania, w pewnym momencie stajemy przed tajemnicą, do której potrzebna jest wiara.


Książka budzi pewien niepokój - do nieba nie jest tak łatwo się dostać… Skłania do refleksji nad swoim życiem, nad konsekwencjami swoich wyborów… Trzeba patrzeć na swoje życie w kontekście nieba.

piątek, 16 sierpnia 2013

I po pielgrzymce...

Wczoraj wróciłam z pielgrzymki rowerowej. Choć pierwszy raz, to odważnie zdecydowałam, że jadę w obie strony: od Józefa (kaliskiego) do Maryi i od Maryi do Józefa. Wysiłek był bardzo duży, zwłaszcza powrót dał mi w kość... Jednak jestem zadowolona i zastanawiam się nad pojechaniem w przyszłym roku. Zależy to od wielu czynników...
Najbardziej na pielgrzymce uderzyła mnie życzliwość braci i sióstr, taka bezinteresowna, np.: pomóc z rowerem? przynieść siostrze zupę? przyniosę wam wodę, bo tam jest przy samochodzie... Niby drobiazgi, a jednak bardzo miłe. Poza tym bardzo podobał mi się sposób wchodzenia do sanktuarium. Bardzo spokojnie, grupa po grupie, rowerowa na końcu. Nikt się nie spieszy, nikt się nie przepycha, każda grupa spokojnie czeka na swój (choć krótki) czas w Kaplicy Cudownego Obrazu.
Wszystko to było dla mnie nowe, ponieważ na żadnej pielgrzymce nigdy nie byłam, więc moje wrażenia są przeżyciami "nowicjusza".
Nie wiem jeszcze, jakie owoce przyniesie ta pielgrzymka, wydaje mi się, że duchowo przeżyłam ją dość powierzchownie... może dlatego, że skupiłam się na wysiłku, jaki wkładałam w drogę na Jasną Górę. A może właśnie ten wysiłek, bez uniesień i "cukierków" duchowych, jest cenny w oczach Boga?

piątek, 9 sierpnia 2013

Pielgrzymka

Po wielu wahaniach, wątpliwościach itp. podjęłam decyzję o pielgrzymce. Ze względu na moje ograniczenia związane z poruszaniem się, będzie to pielgrzymka rowerowa. Chodzenie sprawia mi problemy, ale jazda na rowerze wręcz przeciwnie :) W mojej diecezji (Kalisz) od 12 lat pielgrzymuje grupa rowerowa organizowana przez Akcję Katolicką. Długo się zastanawiałam, ale chyba największą przeszkodą był fakt, że nikogo nie znałam... Dopiero w zeszłym roku moja uczennica, Monika, powiedziała mi, że jej babcia była na rowerowej, no i ona w przyszłym roku pojedzie. W związku z tym zobowiązałam Monikę, żeby mnie motywowała i mobilizowała :) Tak się złożyło, że z naszej parafii jedziemy we trójkę (a może nawet we czwórkę?), więc będzie do kogo się odezwać. Wyjeżdżamy w niedzielę, na Jasnej Górze będziemy 13.08 (wtorek), wracamy też rowerowo, w domu będę 15.08.

Bardzo się cieszę na tę pielgrzymkę, nigdy nie byłam... Tym bardziej, że mam sporo spraw do powierzenia Bogu i Maryi. Przyda się też naładować duchowe akumulatory przed nowym rokiem szkolnym.

Jak zwykle, niepokoi mnie jedno. W tego typu przedsięwzięciach nie lubię spraw "organizacyjnych". Chodzi o kwestie bagażu, żywności i zakupów. Osoby, z którymi jadę, mówią: "jakoś to będzie, damy sobie radę", a ja już się przejmuję, czy będzie czas, żeby kupić chleb, wodę, jakieś słodycze czy coś... Wiem, że jestem przewrażliwiona... :) Staram się cieszyć z wyjazdu, a nie zajmować przyziemnymi sprawami, a jednak... Trzeba więcej ufać!!

P.S.
Przyjęli mnie na studia doktoranckie ;)

niedziela, 28 lipca 2013

Katecheza przez.... romansidło?


Przeczytałam ostatnio książkę Rexanne Becnel "Złodziejka mojej córki". Ta autorka kojarzyła mi się do tej
pory tylko z historycznymi romansidłami. Tymczasem ta książka jest inna. Choć fabuła może przypominać historię z telenoweli, to pozory mylą.

Diane i Jim stracili córkę w wypadku samochodowym, spowodowanym przez pijaną nastolatkę Robertę. Ta tragedia zniszczyła ich małżeństwo, bo nie potrafili żyć razem w żałobie. Sześć lat po wypadku Diane, pracująca jako wolontariuszka w ośrodku zajmującym się dziećmi w trudnej sytuacji dowiaduje się, że Roberta ponownie ma trafić do więzienia, zostawiając czteroletnią córkę. Diane, skrupulatnie ukrywając swoją  przeszłość, doprowadza do adopcji małej Lissy. Początkowo kieruje nią chęć zemsty, wyrównania długu. Nie spodziewa się, że pokocha Lisę jak własną córkę. Jednak Roberta nigdy nie przestała kochać córki. Po wyjściu z więzienia chce się przekonać, czy jest zdrowa i szczęśliwa. Kiedy dowiaduje się, kto adoptował jej dziecko, była pełna obaw. Również Lisa, z pomocą przyjaciół i internetu pragnie dowiedzieć się, kim była jej biologiczna matka. W końcu dojdzie do konfrontacji…

Książka przypomina nieco powieści Jodi Picoult, zarówno tematem, jak i narracją z punktu widzenia różnych osób. Porusza problem żałoby po stracie dziecka, odbudowania uczuć, wyleczenia zranień. Temat niełatwy, ale autorka całkiem nieźle sobie z nim poradziła. Ważną sprawą jest również kwestia przeżyć kobiety, która z miłości do dziecka oddaje je do adopcji, aby zapewnić mu lepsze życie.

Podczas lektury tej książki przypomniała mi się kwestia, jaką poruszam z uczniami na lekcjach. Oddanie dziecka do adopcji może być wyrazem ogromnej matczynej miłości. Miłości, która rezygnuje z własnego szczęścia, żeby zapewnić ukochanemu dziecku godne życie...

niedziela, 21 lipca 2013

Wakacyjnie...

Tegoroczne wakacje mijają mi niesamowicie szybko... Właściwie ciągle mam coś do zrobienia... Przez pierwszy tydzień niemal codziennie jeździłam na rowerze, przygotowując się do pielgrzymki. W kolejnym nie mogłam, bo rozłożyły mnie jakieś dolegliwości żołądkowe :( W ubiegłym tygodniu znowu działałam. Co już zrobiłam:
1) pomalowałam ściany w łazience
2) zawiozłam do Wrocławia dokumenty na studia doktoranckie!
3) z pomocą kolegi pomalowaliśmy pokój, w którym ja pracuję (mam tzw. "biuro"), a mieszka mój brat - niestety, pozostało jeszcze sprzątanie...
4) pojechaliśmy na jagody i upiekłam jagodzianki
5) szydełkuję, haftuję i czytam książki
6) zrobiłam porządek w szafie w garażu i wywiozłam makulaturę, na akcję organizowaną przez parafię.

Jak widać, dość intensywnie mija mi czas. Podjęłam już ostateczną decyzję co do pielgrzymki rowerowej - JADĘ!

I na razie tyle...

niedziela, 14 lipca 2013

"Bóg, kasa i rock'n'roll"

Czyli kolejny post z cyklu "co czytają katechetki".


Ta książka mogłaby nosić tytuł "Porozmawiajmy jak katolik z ateistą". Dwaj przyjaciele o zupełnie odmiennych poglądach starli się w rozmowach o kwestiach fundamentalnych. Przyświecała im zasada: "chcę cię zrozumieć, a nie na siłę przeciągnąć na swoją stronę". Ja chyba mogę się podpisać pod stwierdzeniem Hołowni: "Jestem w pełni świadomy mojej głównej wady. Gdy ktoś staje naprzeciwko mnie z argumentem, tracę cechy ludzkie i zachowuję się jak myśliwski pies beagle. W ferworze sporu o zasadność sądu gubię z oczu człowieka"*.  Ja też tak mam, czytając tę książkę dobrze wiedziałam, co czuje Szymon, kiedy Marcin "nie łapie", podważa jego logikę i wywody. Książka świetna, ale ma dla mnie ważne przesłanie: nie wszyscy muszą podzielać i rozumieć moje stanowisko, ale to nie znaczy, że mam się od nich odwracać.



*Hołowna S., Prokop M., "Bóg, kasa i rock'n'roll", Kraków 2011, s. 333.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Rekolekcje dla katechetów 2013

Nadszedł w końcu długo oczekiwany koniec roku szkolnego. Występ na Koncercie Talentów się udał, młodzież zadowolona, a ja z nimi. Męczący tydzień naładowany papierologią dobiegł końca, choć tak naprawdę to dopiero dziś mam wakacje, bo rano mieliśmy jeszcze podsumowującą radę.Tyle, jeśli chodzi o obowiązki szkolne. Ale katecheta ma drugiego "szefa" - biskupa. A ten z kolei wymaga tzw. permanentnej formacji katechetów, co sprowadza się do udziału w obowiązkowych szkoleniach, konferencjach, dniach skupienia, i raz na dwa lata w rekolekcjach. W tym roku musiałam więc na takie rekolekcje pojechać.

Wróciłam wczoraj, bardzo zadowolona. Rekolekcje prowadził ks. M. Wiśniewski, diecezjalny egzorcysta. Były bardzo intensywne: dużo konferencji, ciszy, obowiązkowe milczenie. Przygotowałam się do spowiedzi, która była fantastyczna, uporządkowałam sobie pewne sprawy. Potrzebne mi były te rekolekcje, choć jechałam na nie z poczucia obowiązku. Bóg prowadzi nas swoimi drogami :)

A teraz już tylko zasłużony odpoczynek!

sobota, 22 czerwca 2013

Lato, lato...

Pogoda na dworze wakacyjna, jednak jeszcze trwa rok szkolny. Dla nauczycieli ostatni tydzień jest bardzo męczący. Wystawianie ocen, rady pedagogiczne, cała papierologia... masakra, jak mówi młodzież :) Jakoś przetrwam!
Jutro natomiast całkiem przyjemny dzień. W mojej szkole od kilku lat organizowany jest "Koncert Talentów", w trakcie którego uczniowie prezentują swoje talenty: tańczą, grają, śpiewają, odgrywają skecze kabaretowe. Poza tym wręczane są nagrody w różnych kategoriach, np. czytelnik roku, mistrz savoir-vivre'u itp. W zeszłym roku moja oazowa grupa wystąpiła z układem tanecznym. W tym roku mamy dwa "wejścia". Będziemy śpiewać piosenkę (a ja z Szymonem będziemy grać na gitarach!), a potem dziewczyny zatańczą "Ojca" z tegorocznej Lednicy.

A tak wygląda lato w moim ogrodzie:













Wracając do końca roku szkolnego i zbliżających się wakacji - chyba będą pracowite :) A to zasługa kilku moich uczennic. Otóż w tym półroczu dziewczyny namówiły mnie na naukę hiszpańskiego. I tak, po lekcjach, około 10 uczennic przychodziło na zajęcia z hiszpańskiego. Po prostu - przekazywałam im to, co sama umiem. W podziękowaniu dostałam od nich prezent:

z zaznaczeniem: testy są dla Pani, nie dla nas!  Ćwiczenia w książce są świetne, będę miała co robić w wakacje. Mimo wszystko, na pewno wykorzystam je w przyszłym roku, bo dziewczyny chcą kontynuować naukę.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Lednica 2013 - wrażenia "po"

Trochę późno, bo już minął ponad tydzień, ale w końcu narzekałam przed, to dla równowagi powzdycham (pozytywnie) po.
Pozytywnie - pogoda dopisała, z wyjątkiem rozmokniętych parkingów. Niestety, powrót do autobusu był dla mnie ogromnym wysiłkiem... aż się moi chłopcy martwić zaczęli...

Moja cudna młodzież, oczywiście, spisała się na medal. Wszyscy wrócili zadowoleni. Moja ekipa roztańczyła cały sektor :) Hmmm... ciekawe, dlaczego sektor "I" tańczył "Ojca" w zmodyfikowanej wersji "by Klaudia", czyli z elementami zmienionymi przez naszą animatorkę od tańca :)
Marek (mój brat) i Szymon (najlepszy kolega) ogarnęli całą grupę tak, że o nic nie musiałam się martwić.

Czyli: oprócz tego, że w niedzielę nie mogłam się ruszać, to było fajnie :)


News dnia - kupiłam sobie nowy rower. Bardzo uszczupliłam oszczędności, ale warto :)

piątek, 31 maja 2013

Lednica 2013 - i moje bardzo mieszane uczucia...

Po raz kolejny jadę z młodzieżą na Lednicę. Niestety, z jeszcze mniejszą ochotą niż w poprzednich latach... Nie dlatego, żebym uważała, że Lednica nie jest "fajna". Wręcz przeciwnie, jest świetna! Ale problem tkwi we mnie... Jestem niepełnosprawna, chodzenie sprawia mi problemy - szybko się męczę, bolą mnie nogi... A jeśli ktoś był na Lednicy, to wie, że nawet z najbliższego parkingu trzeba przejść jakieś 2 km, żeby dotrzeć na Pola... Nie przyznaję się przed uczniami do tego, jak duży jest to dla mnie problem - nie chcę, żeby mieli poczucie winy. O moich trudnościach wiedzą właściwie trzy osoby, w tym mój brat. Brat jedzie na Lednicę, dzięki temu mam jeden problem mniej - poniesie mój plecak. Ale nie chcę go nadmiernie obciążać, a prognozy pogody są bardzo niekorzystne - ma padać, nawet bardzo. Przydałoby się zabrać dodatkową bluzę, spodnie... Poza tym, dzieciaki się będą ruszać, skakać, tańczyć, to im zimno nie będzie. A ja?

Drugi powód niechęci do Lednicy - mój egoizm. Jak jadę z grupą, to się czuję strasznie osamotniona... Im więcej osób zabieram, tym bardziej jestem sama... Wiem, że to okropny tok myślenia :( Mam z tego powodu ogromne wyrzuty sumienia - przecież oni nie jadą tam dla mnie!! I nie mam prawa wymagać, żeby dotrzymywali mi towarzystwa!! A z drugiej strony - jechać 100 km po to, aby zmoknąć, zmarznąć i poczytać książkę? Ja już Lednicy duchowo jakoś specjalnie nie przeżywam, wyrosłam z tego.

Jednak nie wyobrażam sobie, żeby nie jechać. Może to zbyt egoistyczne, ale wiem, że jeżeli ja nie pojadę, to moje dzieci też nie, bo nie będą miały z kim. I wtedy to ja będę mieć poczucie winy...

Sorry za dzisiejsze narzekanie, ale zdołowały mnie prognozy pogody. Jak jest ciepło, to przynajmniej sobie na słoneczku poleżę, i nie muszę zabierać tak dużo rzeczy...

środa, 15 maja 2013

Udany zakup

Nie pamiętam, czy chwaliłam się już, że uczę się hiszpańskiego. Jeśli nie, robię to teraz :) Ten język bardzo mi się podoba, dlatego postanowiłam się go nauczyć, i robię to od niemal 6 lat, z przerwami. Uczę się sama, korzystam z jakiegoś samouczka, słownika, a w ubiegłym roku wymyśliłam sobie genialny sposób - oglądam telenowele - bez polskiego tłumaczenia. W końcu załapałam te wszechobecne zaimki :) Natomiast ostatnio zachciało mi się kupić książkę po hiszpańsku. Zaczęłam przeglądać sobie allegro i trafiłam na świetny przedmiot: Biblię po hiszpańsku!!!, używaną, ale jak dla mnie w dobrym stanie. Zresztą, skoro ktoś ją czytał, to chyba dobrze, nie?
Od poniedziałku jestem szczęśliwą czytelniczką hiszpańskiego wydania Biblii, w dodatku mogę sobie korzystać bez obaw, bo ma imprimatur :)

Tak wygląda:


sobota, 11 maja 2013

Lenistwo duchowe

Można chyba tak określić stan mojej duszy... ale nie o tym chciałam napisać.
Właśnie skończyłam czytać książkę pt. "Lenistwo duchowe: smutek uśpionej duszy", która to właśnie porusza problem "letniości" duchowej. Zgodnie z tym, co napisano na okładce, lenistwo duchowe to choroba, która prowadzi do śmierci. Oczywiście, chodzi o śmierć wewnętrzną, śmierć duchowej relacji z Bogiem. Autor, Francisco Fernandez - Carvajal to hiszpański duchowny katolicki, autor wielu książek. W tej książce odkrywa, skąd bierze się zniechęcenie, znużenie modlitwą, opór wobec pobożności i praktyk religijnych. Właściwie można by uznać, że nie ma tam nic odkrywczego: autor wskazuje, że zasadniczo główną przyczyną duchowego lenistwa jest grzech powszedni, drobne zaniedbania, niechęć do wysiłku. Może i nic nowego, ale czasem warto sobie o takich podstawowych sprawach przypomnieć. A jak znaleźć lekarstwo na tę chorobę? Znowu prosta recepta: rachunek sumienia (dokonywany w obecności Boga, a nie tylko samego siebie) i regularna spowiedź. Właśnie te proste środki mają prowadzić nas do odkrycia radości z tego, że Bóg nas kocha!

Choć trudno się do tego przyznać, sama też przeżywam pewien stan "letniości" duchowej. Brak mi zapału do modlitwy, lektury Słowa Bożego... wykonuję praktyki religijne powierzchownie i z przyzwyczajenia. Ta książka uświadomiła mi, że nie ma na co czekać, trzeba porządnie wziąć się za odnowienie swojego życia wewnętrznego. Zbliżający się wyjazd na Lednicę będzie dobrą do tego okazją :)

czwartek, 18 kwietnia 2013

Perełki w mojej pracy

Katecheza w gimnazjum nie jest łatwa. Czasami mam wrażenie, że do moich uczniów nic nie dociera, że religia to dla nich "zło konieczne", zwłaszcza że wymagam od nich trochę: robię sprawdziany, kartkówki. Zastanawiam się, czy wina nie jest po mojej stronie: może nie przekazuję prawd wiary ciekawie, nie umiem ich zainteresować? Po części pewnie tak, widzę często, że mogłabym jakoś lepiej przygotować swoje lekcje...
Jednak nawet te lekcje, którym mam wiele do zarzucenia, mogą przynieść jakieś owoce. Czasem jakieś moje zdanie, komentarz, czasem tekst z podręcznika może trafić do ucznia, wywołać jakieś reakcje, dać do myślenia.W zeszłym tygodniu padły takie dwie "perełki".

1) Lekcja o przykazaniu "Nie zabijaj".
Poruszyliśmy kwestię aborcji, ktoś zapytał, co zrobić, kiedy dziewczyna została zgwałcona, i nie chce mieć dziecka, które tą drogą zostało poczęte. Dlaczego wtedy nie może dokonać aborcji? Kilkoro uczniów było poruszonych moim pytaniem-argumentem: Kogo należy ukarać za gwałt? - No, gwałciciela. - No właśnie, a nie dziecko. I więcej wyjaśnień nie było potrzebne...

2) Lekcja o przykazaniu "Nie kradnij"
Tym razem nie ja, tylko podręcznik :) Wymienione w nim były szczegółowe zachowania, podpadające pod pojęcie kradzieży, m. in.: niszczenie cudzej własności, niedotrzymywanie umów, marnowanie czasu itp. Jedna z moich uczennic skomentowała: Teraz możemy sobie uświadomić, jak często grzeszymy, ile jeszcze trzeba nad sobą pracować... No comment :)

Choć takie sytuacje nie zdarzają się często, to jednak się zdarzają. A to sprawia, że chce mi się pracować, bo chyba coś z tego wynika :)

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Wielkanoc

Uwielbiam Święta Zmartwychwstania, kocham liturgię Triduum Paschalnego - tyle w niej znaków, symboli, treści... Bardzo lubię uczestniczyć w liturgii, tym bardziej, że jestem bardzo blisko wszystkiego - od wielu już lat pełnię w moim kościele parafialnym funkcję lektora, a przy okazji podpowiadam młodszym ministrantom, co należy w tej liturgii robić. Dlatego muszę być cały czas skupiona na tym, co się dzieje, więc jeszcze głębiej przeżywam te obchody.
W tym roku dostałam "awans" - ksiądz proboszcz poprosił, abym w Wielki Piątek czytała kwestie narratora podczas czytania Męki Pańskiej. Szczerze mówiąc, marzyłam o tym od dawna... Czytaliśmy więc Mękę Pańską z podziałem na role: ja  - narrator; jeden z ministrantów - tłum i "inni"; ksiądz - Jezus. A następnego dnia dowiedziałam się, że ktoś zadzwonił do księdza, żeby powiedzieć, że czytanie Męki Pańskiej bardzo się podobało... Miło zostać docenionym :)

W te święta, na rodzinnym spotkaniu, powiedziałam głośno coś, nad czym się czasami zastanawiam - studia doktoranckie. Myśl, żeby kontynuować naukę nawiedza mnie raz na jakiś czas. Teraz, kiedy powiedziałam to głośno, oczywiście rodzinka bardzo mnie wspiera i zachęca. Ta wizja zaczyna nabierać realnych kształtów. Jeszcze nie wiem, co zrobić, bo najtrudniej będzie pogodzić studia z pracą w szkole, z której zrezygnować nie mogę i nie chcę. Muszę więc wziąć się w garść, przełamać nieśmiałość i tchórzostwo, no i dowiedzieć się, co na to dyrekcja mojej szkoły, czy byłoby możliwe tak dostosować plan lekcji, żebym mogła studiować. Warto by było porozmawiać też z Ks. Dyr. Instytutu, który kończyłam, w sprawie perspektyw pracy wykładowcy itp.

Potrzebuję dużego wsparcia modlitewnego :)

niedziela, 17 marca 2013

Wyjść poza własne podwórko

Jakiś czas temu przeczytałam niezwykła książkę: "Last minute: 24h chrześcijaństwa na świecie" Szymona Hołowni. Osobiście bardzo lubię jego książki, styl pisania, podziwiam wiedzę teologiczną oraz orientowanie się w "aktualnych trendach" w Kościele.

Ta książka to reportaż z niezwykłej podróży po Kościele w świecie. Jakie jest życie chrześcijan w Egipcie, Zambii, Hondurasie czy Papui-Nowej Gwinei? Relacje Hołowni z różnych miejsc pozwalają wyjść poza nasze polskie podwórko; przekonać się, że chrześcijaństwo jest żywe i piękne w różnych częściach świata.
Dla mnie ta książka to swego rodzaju "rachunek sumienia". Czy moja wiara to nie tylko pobożność i rutyna, czy to prawdziwa, żywa relacja z Bogiem? Świadectwa ludzi żyjących w różnych zakątkach świata pomagają spojrzeć na swoje życie z innej perspektywy.

Ta książka to był prezent, jaki sobie sprawiłam na Mikołajki. A przypomniałam sobie o niej, kiedy wśród "faworytów konklawe" zobaczyłam nazwisko kard. Maradiangi z Hondurasu - w jednym z rozdziałów znajduje się relacja ze spotkania z nim :)

środa, 13 marca 2013

Papież Franciszek

Konklawe się zakończyło, zanim się na dobre rozpoczęło :) Oglądam sobie spokojnie jakiśtam serial, a ty nagle... biały dym! I to niecierpliwe oczekiwanie, zanim wreszcie papież ukaże się na balkonie... Jaki będzie? Kto nim będzie? I jakie przyjmie imię?
Moje przeczucia były słuszne -wybrano kard. Bergoglio z Argentyny - czyli"trafiłam" z Ameryką Południową. Natomiast zastanowiło mnie imię -Franciszek. Papieża Franciszka jeszcze nie było. Oczywiście, od razu nasuwa się skojarzenie ze św. Franciszkiem z Asyżu. Ja sobie pomyślałam, że skoro św. Franciszek pojawił się w czasie, kiedy Kościół przeżywał kryzys związany z gromadzeniem bogactw, wystawnym życiem, wtedy zaczął głosić powrót do ewangelicznej wartości ubóstwa. Może nowy papież będzie chciał zmienić "materialne"oblicze Kościoła? Poza tym, bardzo uderzyły mnie jego pierwsze słowa - prośba o modlitwę... Skłoniły mnie one do refleksji: czy ja modlę się za innych? Nie tylko za tych, na których mi zależy, ale i za tych, którzy emocjonalnie są mi obojętni, a o tę modlitwę prosili? No i jeszcze jedno -czy umiem prosić, żeby i za mnie się modlić?

wtorek, 12 marca 2013

Konklawe

Dawno nic nie pisałam, ale to jeszcze nie znaczy, że nic się nie dzieje. Może nawet dzieje się zbyt dużo, i nie mam czasu zebrać moich myśli i napisać jakąś notkę.

Dziś rozpoczyna się konklawe. Wiadomość o rezygnacji Benedykta XVI była dla mnie zaskoczeniem, ale jakoś szybko pogodziłam się z nową sytuacją. Ja raczej patrzę w przyszłość - jaki będzie nowy papież? Kościół jest w tej chwili w dość trudnej sytuacji: Europa staje się coraz bardziej zliberalizowana i zsekularyzowana, mnożą się (słuszne lub nie) ataki na Kościół, kapłanów, a przede wszystkim moralność chrześcijańską. Potrzebny jest silny papież, który dobrze orientuje się w problemach rozwijającego się świata.
Pozostaje prosić Ducha Świętego, aby kardynałowie potrafili odczytać wolę Bożą.

Oremus :)