wtorek, 27 grudnia 2011

Święta, Święta...

Zacznę banalnie: "Święta, święta i po świętach". Faktycznie, świąteczne dni przeminęły, teraz kilka dni wolnego i znów wracam do codziennej rutyny. Czy jednak coś się zmieniło? Co mi dały te święta? Cóż, nie doświadczyłam jakiś mistycznych przeżyć, uniesień. A jednak Boże Narodzenie wprowadza jakiś pokój w serce człowieka. Największa radość dla mnie - widok moich uczniów przystępujących do Komunii świętej. Zawsze wtedy na mojej twarzy pojawia się uśmiech...
Najprzyjemniejsze jednak było przeżywanie Bożego Narodzenia z moją grupą oazową.
22 grudnia odbyło się spotkanie opłatkowe Parafialnej Wspólnoty Oazowej. Na to uroczyste spotkanie (które wyjątkowo odbyło się w czwartek) przyszli niemal wszyscy członkowie grupy – ci, którzy są we wspólnocie od niemal 5 lat, i ci, którzy przyłączyli się całkiem niedawno. „Opłatek” stał się okazją do zacieśnienia łączących nas więzi.
Rozpoczęliśmy uroczystym odczytaniem Ewangelii o narodzeniu Jezusa, (to szczególne zadanie powierzyliśmy najmłodszemu członkowi grupy :) ), a następnie podzieliliśmy się opłatkiem, składając sobie życzenia. Nie obyło się bez wzruszeń – niektórym łezka zakręciła się w oku… Potem zasiedliśmy do suto zastawionego stołu – znalazły się na nim słodycze, owoce, a nawet pierogi i barszcz. Uroczysty nastrój podkreślał biały obrus i płonące świece. Nie zabrakło oczywiście kolęd. Marta zagrała nam na skrzypcach, a potem wszyscy włączyliśmy się do śpiewu. W kolędowaniu prym wiedli najstarsi chłopcy – animatorzy, którzy postanowili (pomagając sobie śpiewnikiem) zawstydzić dziewczęta, (które w oazie są większością :) )  i zaśpiewać jak najwięcej zwrotek każdej kolędy.
Spotkanie upłynęło w radosnej atmosferze, w takich chwilach jeszcze bardziej czujemy się wspólnotą. A „sprawdzianem” poczucia odpowiedzialności za wspólnotę było… zmywanie naczyń. Oazowicze nie szukali wymówek, ale wspólnie zmobilizowali się do pracy, aby w kilkanaście minut zaprowadzić porządek.
Oazowy „opłatek” wprowadził nas w klimat świąt i przygotował do radosnego przeżywania Bożego Narodzenia w naszych rodzinach.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

"Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie" Mt 10,8


Ewangelia, sakramenty, wiara - to wszystko darmowe dary Boże. Otrzymujemy je po to, żeby się nimi dzielić. Jeśli nie przekazujemy ich dalej, stają się martwe i bezwartościowe.

Jako katechetka jestem jeszcze bardziej odpowiedzialna za głoszenie Ewangelii. Mam przekazywać dalej to, co za darmo otrzymałam. Staram się więc jak tylko potrafię.  Pojawia się jednak "ale". Jezus mówi, żeby dawać darmo. A jak jest ze mną? Nie chodzi mi tu o pensję nauczyciela, bo to jest oczywistą, zresztą Jezus mówił, że robotnik zasługuje na swoją zapłatę (por. Mt 10,10). Problem tkwi w bardziej niematerialnej zapłacie. Chciałabym czuć, ze moja praca jest doceniana, zwłaszcza przez młodzież. Chciałabym usłyszeć, ze któryś z moich uczniów mnie zawdzięcza jakiś swój sukces czy zbliżenie do Boga. Egoizm? Pewnie tak. Ale też trochę ciągła potrzeba dowartościowania. Chciałabym czuć się potrzebna, ważna. I to już nie jest "darmo".

czwartek, 1 grudnia 2011

"Mieć dziecko" - czyli co ostatnio przeczytałam

Choć narzekam na brak czasu, na czytanie zawsze znajdę chwilę. Ostatnio pochłonęłam "Nianię w Nowym Jorku". Spodziewałam się czegoś zabawnego na odprężenie po pracy, a tu niespodzianka...

Bohaterką książki jest młoda studentka, która chce dorobić sobie do studiów i zostaje opiekunką do dzieci. Historia, która zapowiadała się na lekką i pogodną lekturę, wcale taką nie jest. Książka opiera się na autentycznych doświadczeniach autorek, które także były opiekunkami dzieci bogaczy. Powieść bezlitośnie ukazuje bolesną prawdę - dla wielu bogatych ludzi dziecko to kolejny gadżet, który wypada mieć, bo to należy do dobrego tonu.

Bohaterka historii, Nan, zostaje opiekunką czteroletniego Grayera. Jego matka, zawsze pięknie ubrana, odżywiająca dziecko wg najnowszych diet, angażująca się w działalność różnych klubów, wykorzystuje Nan do granic możliwości. Oprócz opieki nad Grayerem Nan załatwia sprawunki, rezerwuje miejsca w restauracji, odbiera rzeczy z pralni. Ojciec chłopca, bardzo-zapracowany-prezes-poważnej-firmy chyba nie bardzo zdaje sobie sprawę, że ma syna. Pani X traktuje Nan jak niewolnicę, wyrzuca jej "brak zaangażowania", kiedy dziewczyna spieszy się na zajęcia czy egzamin na studiach. Postanawia zmienić opiekunkę, gdy Nan odmawia wyjazdu na urlop (dojeżdża kolejnego dnia), ponieważ w tym dniu ma rozdanie dyplomów na uczelni. Dlaczego Nan nie rzuciła pracy? Bo pokochała małego człowieczka. Małżeństwo X zaczyna się rozpadać, a nikt poza Nan nie widzi, jak bardzo Grayer potrzebuje ojca. Chłopiec wpada w histerię, jeśli nie ma przypiętej do ubrania wizytówki taty (która jest w strzępach), a po kolejnych scenach między rodzicami nie rozstaje się z ojcowskim krawatem. Ale przecież… przecież niczego mu nie brakuje! Ma zabawki, chodzi do najlepszego przedszkola, uczy się pływać, jeździć na łyżwach, mówić po francusku, grać na fortepianie… Czego więcej trzeba? Specjalnie zatrudniona konsultantka orzeka, że powinien poznawać łacińskie słowa, słuchać lektury fachowych czasopism (np.  "Wall Street Journal") oraz ubierać się zgodnie z Diagramem Garderoby. Oczywiście, nie robi tego jeszcze, bo "Nan się nie przykłada". O miłości rodziców specjalna konsultantka nic nie mówi…

Książka porusza serce. Widzimy tragedię niekochanego dziecka, któremu zmienia się opiekunki za każdym razem, gdy się do nich przyzwyczai. Widzimy rodziców, którzy mają dziecko po to, żeby pochwalić się przed znajomymi, do jakiej to prestiżowej szkoły uczęszcza ich pociecha (szkoły z internatem, oczywiście).
Ot, brutalna rzeczywistość...

Więcej opinii o książce tutaj