Breaking news: Idę do przedszkola!
Właśnie przed chwilą rozmawiałam z katechetką, która pracuje w naszej podstawówce. Okazało się, że z różnych powodów nie może ona w tym roku pracować w przedszkolu w pobliskiej wiosce, należącej do naszej parafii. No i, propozycja dla mnie, czy przyjmę tę godzinę. Moja reakcja: yyyyyy...... mogę wziąć. (Ok, ale gdzie jest to przedszkole, i co się w nim robi???). Szczerze mówiąc, nie mam zielonego pojęcia o katechezie w przedszkolu. Nigdy się tym nie interesowałam, zawsze swoją przyszłość wiązałam z młodzieżą... Ale cóż, praca jest cenna i trzeba brać, co dają :) Dobrze, że mam gitarę, będę dzieci uczyć śpiewać.
O rany, ale mam stres... Muszę dzisiaj rozmawiać z proboszczem, żeby szybko mi się o misję wystarał... a potem jeszcze muszę dotrzeć do dyrektorki, której podlega to przedszkole, żeby podpisać umowę... a potem jeszcze jutro na radzie poprosić wicedyr. żebym miała taki plan, żebym mogła raz w tygodniu pojechać do tego przedszkola, bo tam mogę mieć zajęcia tylko od 13.00 do 14.00. Taki przepis podobno...
O matko, straszne to... boję się tych dzieci... Ale czuję, że chyba mi się to spodoba :) I moje notki wzbogacą się o opisy wybryków maluchów :)
Kiedy ludzie dowiadują się, jaki jest mój zawód, dziwnie na mnie patrzą... A bycie katechetką to coś wspaniałego! Sami się przekonajcie...
poniedziałek, 29 sierpnia 2011
niedziela, 21 sierpnia 2011
Refleksje z lektury
Ostatnio czytam książki niemalże hurtem, wykorzystując ostatnie dni wakacji (czytaj: możliwość spania do 10.00). Wczoraj skończyłam czytać "Trufle. Nowe przypadki księdza Grosera". Więcej informacji o książce tutaj.
Jakie wrażenia? Musze przyznać, że jakiś niesmak we mnie ta książka pozostawiła... Czytałam wcześniej "Adieu", później "Cudze pole" - wiem, nie po kolei :) I właściwie tylko "Adieu" pozostawiło miłe wspomnienia. Dlaczego? Na okładce "Trufli" pełno pozytywnych opinii, również ze strony księży. Ja chyba jestem jakaś konserwatywna... Rozumiem, że księża to też ludzie, nieobce im pokusy, że przeżywają kryzysy powołania.Ale moim zdaniem obraz Kościoła u Grzegorczyka jest zbyt krytyczny, jednostronny. Kościół w tej powieści to jeden wielki biznes i polityka, robienie kariery i szkalowanie niewygodnych ludzi. Czy naprawdę każda kobieta w otoczeniu księdza to jego potencjalna kochanka? Czy na plebanii ksiądz nie robi nic innego, tylko pije alkohol? Czy księża się nie modlą?
Ja chyba żyję w jakimś innym świecie. Ja nie spotykam takich księży! Praktycznie jeden w okolicy jest "podejrzany", bo jeździ samochodem prosto z salonu robionym na zamówienie, a parafia niewielka. I tyle. Pozostali to ludzie całkiem zwyczajni, a wśród nich wielu fantastycznych kapłanów, zwłaszcza moi byli wykładowcy ze studiów :) Mój promotor (kanclerz kurii) - do rany przyłóż, choć niespecjalnie lubi się w mediach wypowiadać; liturgista - cudowny, fantastyczny, a co najważniejsze, krytyczny wobec współbraci w kapłaństwie; Andrzej, od filozofii - wrażliwy, niesamowicie przeżywający wiarę; redaktor diecezjalnego dwutygodnika - dowcipny, potrafi używać ostrych słów (nawet skrytykować biskupów :) choć żartem trochę), zwiedził kawał świata, zdobył razem z Kwiatkiem (liturgistą) Kilimandżaro... Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność... dlatego księża Grzegorczyka mnie rażą, nie miałam takich doświadczeń. Choć nie powiem, niektórych księży z okolicy nie lubię, i już.
Jakie wrażenia? Musze przyznać, że jakiś niesmak we mnie ta książka pozostawiła... Czytałam wcześniej "Adieu", później "Cudze pole" - wiem, nie po kolei :) I właściwie tylko "Adieu" pozostawiło miłe wspomnienia. Dlaczego? Na okładce "Trufli" pełno pozytywnych opinii, również ze strony księży. Ja chyba jestem jakaś konserwatywna... Rozumiem, że księża to też ludzie, nieobce im pokusy, że przeżywają kryzysy powołania.Ale moim zdaniem obraz Kościoła u Grzegorczyka jest zbyt krytyczny, jednostronny. Kościół w tej powieści to jeden wielki biznes i polityka, robienie kariery i szkalowanie niewygodnych ludzi. Czy naprawdę każda kobieta w otoczeniu księdza to jego potencjalna kochanka? Czy na plebanii ksiądz nie robi nic innego, tylko pije alkohol? Czy księża się nie modlą?
Ja chyba żyję w jakimś innym świecie. Ja nie spotykam takich księży! Praktycznie jeden w okolicy jest "podejrzany", bo jeździ samochodem prosto z salonu robionym na zamówienie, a parafia niewielka. I tyle. Pozostali to ludzie całkiem zwyczajni, a wśród nich wielu fantastycznych kapłanów, zwłaszcza moi byli wykładowcy ze studiów :) Mój promotor (kanclerz kurii) - do rany przyłóż, choć niespecjalnie lubi się w mediach wypowiadać; liturgista - cudowny, fantastyczny, a co najważniejsze, krytyczny wobec współbraci w kapłaństwie; Andrzej, od filozofii - wrażliwy, niesamowicie przeżywający wiarę; redaktor diecezjalnego dwutygodnika - dowcipny, potrafi używać ostrych słów (nawet skrytykować biskupów :) choć żartem trochę), zwiedził kawał świata, zdobył razem z Kwiatkiem (liturgistą) Kilimandżaro... Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność... dlatego księża Grzegorczyka mnie rażą, nie miałam takich doświadczeń. Choć nie powiem, niektórych księży z okolicy nie lubię, i już.
piątek, 19 sierpnia 2011
Rowerem...
Korzystając z ostatnich dni wakacji wybrałam się dzisiaj na przejażdżkę rowerową. Co prawda sama, nikt się chętny do towarzystwa nie znalazł. Wspominałam, że lubię jeździć rowerem? Jeśli nie, to robię to teraz :) Lubię jeździć rowerem, bo przez ponad 20 lat mojego życia był to (oprócz autobusu) jedyny dostępny dla mnie środek lokomocji. Jeździłam do szkoły, do kościoła, na zakupy, potem dojeżdżałam na przystanek, żeby dojechać na uczelnię itp. Stąd - długie dystanse mi nie straszne. A że problemy ze zdrowiem sprawiają, że piesze wędrówki są dla mnie uciążliwe, to jeśli tylko mogę, to wsiadam na rower. Dzisiaj również zaplanowałam sobie małą przejażdżkę, ok.15 km. Taka pętla - wyjechałam z podwórka w lewo, objechałam kilka wiosek i wróciłam z drugiej strony. Najprzyjemniejszy etap wypadł (ok. 6 km.) ścieżką rowerową wzdłuż lasu - jak tam ślicznie pachniało, tym bardziej, że było po deszczu (i, jak się okazało, również przed). No właśnie... "trochę" zmokłam :) Ale i to było bardzo przyjemne. Gdyby nie to, że zerwał się dość silny wiatr, to pewnie jeszcze gdzieś bym pojechała.
Jazda na rowerze sprawia mi dużą przyjemność. Choć wobec rowerów jestem bardzo wymagająca... Teraz mam taki:
tyle, że z koszyczkiem przy kierownicy. Rower dobry do jeżdżenia do pracy i po zakupy, ale trochę gorzej, jeśli chodzi o dłuższe dystanse, nie wspominając o jeżdżeniu w terenie, po lesie czy polnych drogach. Zastanawiam się nad kupnem drugiego, takiego właśnie do jazdy "terenowej", ale tak rower trochę kosztuje... A nie chcę typowego "górala", bo nie odpowiada mi taka mocno pochylona sylwetka jazdy. Z kolei na takim miejskim rowerze muszę się trzymać aż zbyt prosto. Chciałabym coś pośredniego, taki miejsko-górski rower... Ale jestem wybredna, nie? Najgorsze, że w ogóle się na tym nie znam, i nie wiem, czego szukać w sklepach. Zacznę się zastanawiać przed kolejnymi wakacjami.
Jazda na rowerze sprawia mi dużą przyjemność. Choć wobec rowerów jestem bardzo wymagająca... Teraz mam taki:
tyle, że z koszyczkiem przy kierownicy. Rower dobry do jeżdżenia do pracy i po zakupy, ale trochę gorzej, jeśli chodzi o dłuższe dystanse, nie wspominając o jeżdżeniu w terenie, po lesie czy polnych drogach. Zastanawiam się nad kupnem drugiego, takiego właśnie do jazdy "terenowej", ale tak rower trochę kosztuje... A nie chcę typowego "górala", bo nie odpowiada mi taka mocno pochylona sylwetka jazdy. Z kolei na takim miejskim rowerze muszę się trzymać aż zbyt prosto. Chciałabym coś pośredniego, taki miejsko-górski rower... Ale jestem wybredna, nie? Najgorsze, że w ogóle się na tym nie znam, i nie wiem, czego szukać w sklepach. Zacznę się zastanawiać przed kolejnymi wakacjami.
czwartek, 18 sierpnia 2011
Moje hobby
Trwają wakacje (jeszcze), stąd pewien przestój w pisaniu o poważnych sprawach. Z tego to powodu poruszam ostatnio "luźniejsze" tematy. Dziś pochwalę się tym, co lubię robić w wolnym czasie.
O czytaniu książek już pisałam...
Lubię robić coś jeszcze - haftować :) A dokładniej - moją drugą pasją jest haft krzyżykowy. Pamiętam, że dawno temu moja ś.p. matka chrzestna lubiła robótki ręczne - haft, szydełko. I to mi się spodobało. Potem, w szkole podstawowej, a dokładniej w 5. klasie, nauczycielka techniki zapoznała mnie z haftem krzyżykowym. Prowadziła ona kółko techniczne, gdzie uczyłyśmy się tego sposobu haftu, można było sobie skserować różne wzory. I ta pasja została mi do dziś. Teraz mogę sobie pozwolić na więcej, bo niestety, nici trochę kosztują... a żeby haft był ładny, trzeba wykorzystać wiele rożnych kolorów. Krzyżyki mnie odprężają, dają satysfakcję zrobienia czegoś ładnego. Pochwalę się więc niektórymi moimi dziełami:
najnowsze:
Ładne?
O czytaniu książek już pisałam...
Lubię robić coś jeszcze - haftować :) A dokładniej - moją drugą pasją jest haft krzyżykowy. Pamiętam, że dawno temu moja ś.p. matka chrzestna lubiła robótki ręczne - haft, szydełko. I to mi się spodobało. Potem, w szkole podstawowej, a dokładniej w 5. klasie, nauczycielka techniki zapoznała mnie z haftem krzyżykowym. Prowadziła ona kółko techniczne, gdzie uczyłyśmy się tego sposobu haftu, można było sobie skserować różne wzory. I ta pasja została mi do dziś. Teraz mogę sobie pozwolić na więcej, bo niestety, nici trochę kosztują... a żeby haft był ładny, trzeba wykorzystać wiele rożnych kolorów. Krzyżyki mnie odprężają, dają satysfakcję zrobienia czegoś ładnego. Pochwalę się więc niektórymi moimi dziełami:
najnowsze:
trochę starsze:
Ładne?
wtorek, 9 sierpnia 2011
Z Panem Bogiem na wesoło
Czy można żartować na tematy związane z Bogiem i wiarą? Czy można o Bogu mówić żartobliwym językiem, wręcz slangiem? Temat kontrowersyjny, nie każdemu bowiem podoba się np. sposób mówienia o religii Szymona Hołowni. Ja jednak nie zamierzam wnikać aż tak głęboko. W swojej pracy nie stronię od poczucia humoru, i jeśli da się pewne rzeczy w taki sposób przekazać, to chętnie z tego korzystam. Nawet na studiach spotkałam się z pewnymi żartami dot. wiary, Pisma św. itp.
A oto przykłady:
1) Jak nazywał się św. Józef? odp. Pośpiech. Dlaczego? Łk 1,39: W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w [pokoleniu] Judy.
2) usłyszane od kleryków: tylko Pan Bóg może bara-bara :) Dlaczego?
W języku hebrajskim czasownik barah oznacza "stworzyć" i przypisuje się go tylko Bogu,=. W Biblii "barah" występuje tylko z podmiotem "El", "Elohim" czy "JHWH", oznaczających Boga.
3) Skąd się wziął celibat?
Mt 10,10: Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski!
4) Odkryte przeze mnie, ale tu potrzebny jest szerszy kontekst. Jeden z moich uczniów z oazy miał takie powiedzenie, żartobliwą groźbę "wiem, gdzie mieszkasz". Czytam kiedyś Apokalipsę, i natrafiam na zdanie:
"Wiem, gdzie mieszkasz: tam, gdzie jest tron szatana, a trzymasz się mego imienia i wiary mojej się nie zaparłeś (...)" Ap 2,13.
Moje skupienie odpłynęło, a tekst kazałam mu odszukać i przeczytać na najbliższej lekcji w tej klasie :) Było wesoło :)
Wydaje mi się, że takie traktowanie Słowa Bożego nie jest czymś złym, nie naraża bowiem Boga na ośmieszenie czy bluźnierstwo. Inaczej jednak trzeba potraktować taki eksperyment: Dobra Czytanka wg świetego zioma Janka. Tekst dość kontrowersyjny. Dyskutowałam z uczniami, wielu się podoba, twierdzili, że to dobry sposób, żeby dotrzeć do młodych z Ewangelią. Jednak dalsza dyskusja przyniosła inne wnioski. Sami zauważyli, że tekst chwilami ich śmieszył. A gdyby takimi słowami mówić o śmierci Jezusa na krzyżu? Jak zareaguje człowiek (nawet z jakiejś subkultury) na słowa w rodzaju: "Jezus wykitował"?
Wniosek: We wszystkim trzeba zachować umiar!
A oto przykłady:
1) Jak nazywał się św. Józef? odp. Pośpiech. Dlaczego? Łk 1,39: W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w [pokoleniu] Judy.
2) usłyszane od kleryków: tylko Pan Bóg może bara-bara :) Dlaczego?
W języku hebrajskim czasownik barah oznacza "stworzyć" i przypisuje się go tylko Bogu,=. W Biblii "barah" występuje tylko z podmiotem "El", "Elohim" czy "JHWH", oznaczających Boga.
3) Skąd się wziął celibat?
Mt 10,10: Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski!
4) Odkryte przeze mnie, ale tu potrzebny jest szerszy kontekst. Jeden z moich uczniów z oazy miał takie powiedzenie, żartobliwą groźbę "wiem, gdzie mieszkasz". Czytam kiedyś Apokalipsę, i natrafiam na zdanie:
"Wiem, gdzie mieszkasz: tam, gdzie jest tron szatana, a trzymasz się mego imienia i wiary mojej się nie zaparłeś (...)" Ap 2,13.
Moje skupienie odpłynęło, a tekst kazałam mu odszukać i przeczytać na najbliższej lekcji w tej klasie :) Było wesoło :)
Wydaje mi się, że takie traktowanie Słowa Bożego nie jest czymś złym, nie naraża bowiem Boga na ośmieszenie czy bluźnierstwo. Inaczej jednak trzeba potraktować taki eksperyment: Dobra Czytanka wg świetego zioma Janka. Tekst dość kontrowersyjny. Dyskutowałam z uczniami, wielu się podoba, twierdzili, że to dobry sposób, żeby dotrzeć do młodych z Ewangelią. Jednak dalsza dyskusja przyniosła inne wnioski. Sami zauważyli, że tekst chwilami ich śmieszył. A gdyby takimi słowami mówić o śmierci Jezusa na krzyżu? Jak zareaguje człowiek (nawet z jakiejś subkultury) na słowa w rodzaju: "Jezus wykitował"?
Wniosek: We wszystkim trzeba zachować umiar!
środa, 3 sierpnia 2011
Ostatnio przeczytane
Kiedyś już wspominałam, że bardzo lubię czytać. Ponieważ mam wakacje, to i czasu na lekturę więcej. Podzielę się więc tym, co mi się bardzo spodobało.
Jakiś czas temu zachwyciłam się twórczością Francine Rivers. Zaczęło się od książki "Dziecko pokuty", którą to lekturę jedna z moich uczennic przeczytała i zreferowała, z zamiarem otrzymania oceny celującej :) Dostała zadanie dodatkowe - pożyczyć mi tę książkę! Książka niesamowita, więc szukam dalszych pozycji. Przeczytałam już prawie całą serię "Synowie pocieszenia", przeczytałam "Potęgę miłości", i w końcu sięgnęłam po trylogię "Znamię lwa". I o tym opowiem.
Cała trylogia rozgrywa się w I wieku n.e. - opisuje początki chrześcijaństwa. Akcja rozpoczyna się w obleganej przez Rzymian Jerozolimie, a potem, wraz z główną bohaterką, Hadassą, przenosi się do Rzymu, następnie do Efezu, a w końcu dociera do odległej Germanii.
Głównymi bohaterami trylogii są przedstawiciele trzech różnych narodów i religii: Hadassa - z pochodzenia Żydówka, wyznawczyni chrześcijaństwa; Markus Walerian i jego rodzina - Rzymianie, oraz Atretes - Germanin. W pierwszej części poznajemy losy wszystkich bohaterów, część druga skupia się na wydarzeniach dotyczących rodziny Walerianów, a część trzecia - Atretesa.
Powieść opisuje zetknięcie się chrześcijaństwa z kulturą i religią Greków, Rzymian i Germanów. Widzimy jak bohaterowie - wierzący w Chrystusa i ci, którzy tej wiary nie podzielają - zmagają się z własnymi uczuciami, poglądami, religią. Autorka nie stara się ubarwiać rzeczywistości. Pokazuje trudny proces dochodzenia do wiary, nie boi się ukazać przeszkód, ludzkich słabości i grzechów. Najbardziej podobało mi się podkreślenie (poprzez postawy i zachowanie bohaterów), że wobec Chrystusa nie można przejść obojętnie, trzeba zająć stanowisko "za" lub "przeciw".
Czytelnik znający dobrze chrześcijaństwo i różne Kościoły w jego łonie dostrzeże, że autorka jest protestantką. Nie znaczy to jednak, że katolik nie może tej książki czytać! Wręcz przeciwnie! Autorka nie wnika bowiem w różnice dogmatyczne między odłamami chrześcijaństwa, nie próbuje czytelnikowi narzucić twierdzenia, że "pierwotny Kościół był protestancki", lecz przede wszystkim ukazuje osobiste doświadczenie wiary przeżywane przez różnych ludzi - gwałtownych, wojowniczych, prostych, bogatych, biednych, łaknących zemsty, wykształconych, pokornych… Pokazuje trudności, jakie napotyka każdy, kto na serio traktuje swoją wiarę.
Trylogia jest naprawdę warta przeczytania, nie tylko przez ludzi wierzących, ale przez wszystkich, którzy interesują się historią starożytną.
[recenzja opublikowana także w serwisie BiblioNETka]
Jakiś czas temu zachwyciłam się twórczością Francine Rivers. Zaczęło się od książki "Dziecko pokuty", którą to lekturę jedna z moich uczennic przeczytała i zreferowała, z zamiarem otrzymania oceny celującej :) Dostała zadanie dodatkowe - pożyczyć mi tę książkę! Książka niesamowita, więc szukam dalszych pozycji. Przeczytałam już prawie całą serię "Synowie pocieszenia", przeczytałam "Potęgę miłości", i w końcu sięgnęłam po trylogię "Znamię lwa". I o tym opowiem.
Cała trylogia rozgrywa się w I wieku n.e. - opisuje początki chrześcijaństwa. Akcja rozpoczyna się w obleganej przez Rzymian Jerozolimie, a potem, wraz z główną bohaterką, Hadassą, przenosi się do Rzymu, następnie do Efezu, a w końcu dociera do odległej Germanii.
Głównymi bohaterami trylogii są przedstawiciele trzech różnych narodów i religii: Hadassa - z pochodzenia Żydówka, wyznawczyni chrześcijaństwa; Markus Walerian i jego rodzina - Rzymianie, oraz Atretes - Germanin. W pierwszej części poznajemy losy wszystkich bohaterów, część druga skupia się na wydarzeniach dotyczących rodziny Walerianów, a część trzecia - Atretesa.
Powieść opisuje zetknięcie się chrześcijaństwa z kulturą i religią Greków, Rzymian i Germanów. Widzimy jak bohaterowie - wierzący w Chrystusa i ci, którzy tej wiary nie podzielają - zmagają się z własnymi uczuciami, poglądami, religią. Autorka nie stara się ubarwiać rzeczywistości. Pokazuje trudny proces dochodzenia do wiary, nie boi się ukazać przeszkód, ludzkich słabości i grzechów. Najbardziej podobało mi się podkreślenie (poprzez postawy i zachowanie bohaterów), że wobec Chrystusa nie można przejść obojętnie, trzeba zająć stanowisko "za" lub "przeciw".
Czytelnik znający dobrze chrześcijaństwo i różne Kościoły w jego łonie dostrzeże, że autorka jest protestantką. Nie znaczy to jednak, że katolik nie może tej książki czytać! Wręcz przeciwnie! Autorka nie wnika bowiem w różnice dogmatyczne między odłamami chrześcijaństwa, nie próbuje czytelnikowi narzucić twierdzenia, że "pierwotny Kościół był protestancki", lecz przede wszystkim ukazuje osobiste doświadczenie wiary przeżywane przez różnych ludzi - gwałtownych, wojowniczych, prostych, bogatych, biednych, łaknących zemsty, wykształconych, pokornych… Pokazuje trudności, jakie napotyka każdy, kto na serio traktuje swoją wiarę.
Trylogia jest naprawdę warta przeczytania, nie tylko przez ludzi wierzących, ale przez wszystkich, którzy interesują się historią starożytną.
[recenzja opublikowana także w serwisie BiblioNETka]
wtorek, 2 sierpnia 2011
Me gusta tocar la guitarra
Dzisiaj będzie o radosnych stronach pracy katechetki :)
Od roku gram na gitarze. Ogólnie rzecz biorąc, jestem samoukiem. Korzystałam z internetu, podpatrywałam innych grających... i tak się jakoś nauczyłam. A zainspirował mnie mój uczeń, który sam marzył o grze na gitarze. Niewiele umiał, ale do gitary go ciągnęło... W końcu sobie kupiłam, i tak się zaczęła moja przygoda.
Wspomniany uczeń w tym roku spełnił swoje marzenie. Zapracował sobie i w końcu stał się posiadaczem ślicznej gitary elektrycznej. I co z tego? Ano tyle, że kiedy spotkaliśmy się w wakacje przywitał mnie pytaniem: Kiedy oaza staruje ze spotkaniami? Niech mi pani da jakieś łatwe piosenki do nauczenia.
No to ja, cała w skowronkach (będzie z kim pograć!) napisałam mu kilka piosenek, niech się uczy. Z doświadczenia wiem, że lepiej ćwiczyć we dwoje, zaprosiłam go dzisiaj do mnie. Cóż, trzeba było do niego podjechać, załadować sprzęt do bagażnika (dla niewtajemniczonych - do gitary elektrycznej potrzebny jest wzmacniacz, tzw. piecyk) i dajemy czadu :) Pograliśmy trochę, pośmialiśmy się, ale idzie nam całkiem nieźle, więc myślę, że podczas Nawiedzenia Obrazu Matki Bożej zagramy coś razem :)
Pan Bóg działa! I sprawia, że marzenia się spełniają.
Me gusta tocar la guitarra... com mi hijo :)
Od roku gram na gitarze. Ogólnie rzecz biorąc, jestem samoukiem. Korzystałam z internetu, podpatrywałam innych grających... i tak się jakoś nauczyłam. A zainspirował mnie mój uczeń, który sam marzył o grze na gitarze. Niewiele umiał, ale do gitary go ciągnęło... W końcu sobie kupiłam, i tak się zaczęła moja przygoda.
Wspomniany uczeń w tym roku spełnił swoje marzenie. Zapracował sobie i w końcu stał się posiadaczem ślicznej gitary elektrycznej. I co z tego? Ano tyle, że kiedy spotkaliśmy się w wakacje przywitał mnie pytaniem: Kiedy oaza staruje ze spotkaniami? Niech mi pani da jakieś łatwe piosenki do nauczenia.
No to ja, cała w skowronkach (będzie z kim pograć!) napisałam mu kilka piosenek, niech się uczy. Z doświadczenia wiem, że lepiej ćwiczyć we dwoje, zaprosiłam go dzisiaj do mnie. Cóż, trzeba było do niego podjechać, załadować sprzęt do bagażnika (dla niewtajemniczonych - do gitary elektrycznej potrzebny jest wzmacniacz, tzw. piecyk) i dajemy czadu :) Pograliśmy trochę, pośmialiśmy się, ale idzie nam całkiem nieźle, więc myślę, że podczas Nawiedzenia Obrazu Matki Bożej zagramy coś razem :)
Pan Bóg działa! I sprawia, że marzenia się spełniają.
Me gusta tocar la guitarra... com mi hijo :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)