1 Naaman, wódz wojska króla Aramu, miał wielkie znaczenie u swego pana i doznawał względów, ponieważ przez niego Pan spowodował ocalenie Aramejczyków. Lecz ten człowiek - <dzielny wojownik> - był trędowaty. 2 Kiedyś podczas napadu zgraje Aramejczyków zabrały z ziemi Izraela młodą dziewczynę, którą przeznaczono do usług żonie Naamana. 3 Ona rzekła do swojej pani: "O, gdyby pan mój udał się do proroka, który jest w Samarii! Ten by go wtedy uwolnił od trądu". (...) 9 Więc Naaman przyjechał swymi końmi i swoim powozem, i stanął przed drzwiami domu Elizeusza. 10 Elizeusz zaś kazał mu przez posłańca powiedzieć: "Idź, obmyj się siedem razy w Jordanie, a ciało twoje będzie takie jak poprzednio i staniesz się czysty!" 11 Rozgniewał się Naaman i odszedł ze słowami: "Przecież myślałem sobie: Na pewno wyjdzie, stanie, następnie wezwie imienia Pana, Boga swego, poruszywszy ręką nad miejscem [chorym] i odejmie trąd. 12 Czyż Abana i Parpar, rzeki Damaszku, nie są lepsze od wszystkich wód Izraela? Czyż nie mogłem się w nich wykąpać i być oczyszczonym?" Pełen gniewu zawrócił, by odejść. 13 Lecz słudzy jego przybliżyli się i przemówili do niego tymi słowami: "Gdyby prorok kazał ci spełnić coś trudnego, czy byś nie wykonał? O ileż więc bardziej, jeśli ci powiedział: Obmyj się, a będziesz czysty?" 14 Odszedł więc Naaman i zanurzył się siedem razy w Jordanie, według słowa męża Bożego, a ciało jego na powrót stało się jak ciało małego dziecka i został oczyszczony. [2 Krl 5, 1-14]
Naaman zdziwił się i oburzył, że Eizeusz dał mu do wykonania tak proste zadanie - obmyć się w Jordanie. I co, i już? Wystarczy? Pewnie liczył na jakieś niezwykłe obrzędy, rytuały, modlitwy... Tymczasem Bóg nie wymaga od nas jakiejś "gimnastyki", ani fizycznej, ani duchowej. Liczy się wiara i zaufanie. Bóg działa w najzwyklejszych rzeczach, przez proste, wydawałoby się "głupie" działania. Przecież Bóg wybrał to, co jest głupstwem w oczach ludzi,by zawstydzić mędrców. Posłużył się haniebnym narzędziem kaźni, aby obdarzyć nas zbawieniem.
Czytałam tę historię w czasie, kiedy wybierałam się do spowiedzi. Wstyd się przyznać, ale nie skorzystałam z sakramentu pokuty przez ponad trzy miesiące... I w końcu sumienie nie dawało mi spokoju, bo "niby nie nagrzeszyłam", a jakoś na duszy mi ciężko było. I w końcu, przezwyciężając lenistwo, udałam się do konfesjonału. I co? Nie minęło kilka minut, mój szept, kilka słów kapłana, i już. Nie ma grzechów. Czyżby? Tyle wystarczy? I jakaś modlitwa "za pokutę"? Czy Bóg rzeczywiście tak działa? Ano działa. Przez proste gesty, przez słabego i grzesznego kapłana. Bo w sakramencie pokuty nie chodzi o piękne słowa, wzniosłą naukę czy wreszcie wymagającą wielkiego wysiłku pokutę, ale o zaufanie miłosierdziu Boga. To jest dopiero wysiłek: uwierzyć, że Bóg naprawdę mi wybacza!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz