Za mną bardzo intensywny weekend, a przede mną jeszcze kilka gorączkowych dni. A wszystko z powodu jutrzejszego (!) Nawiedzenia Obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej. Pełno zająć mam od soboty - od rana (czyli od 10.00) próba z młodzieżą - śpiew, rozważania na czuwanie. Cóż, Szymon bardzo chciał coś zagrać na swojej nowej gitarze elektrycznej podczas czuwania, ale jakoś nie bardzo mu wychodziło... Musiałam coś na to poradzić, ale o tym za chwilę. Po próbie przyjechałam do domu, ale nie dane było mi odpocząć, bo szykowałam się na wesele. Ślub brała moja najlepsza przyjaciółka, więc nie mogłam odmówić. Ale co tam, bawiłam się do 4.00 rano...
W niedzielę nie mogłam pospać, bo wybierałam się na Mszę św. o 10.30. Msza z nauką rekolekcyjną, potem jeszcze mała rozmowa z księdzem proboszczem, chwila pogaduszek z Klaudią... przyjechałam do domu o 12.30, to jeszcze pogadałam z panną młodą (bo mieszka tuż za płotem), zjadłam zupę... i pojechałam po Szymona i jego sprzęt. A potem 3 godziny graliśmy "Pomódl się Miriam", bo powiedział, że choćby nie wiem co, to się tego nauczy... No i się nauczył. A ile było śmiechu przy tym :) Nawet mogłam zagrać na jego gitarze (ale zaszczyt!).
Oczywiście, na tym się mój dzień nie skończył, nie, nie. Przecież po weselu są poprawiny! Poszłam wiec na poprawiny, "urwałam się" przed 20.00, żeby pojechać do kościoła na nauki dla młodzieży i Apel Jasnogórski. A jak wróciłam, to w końcu mogłam się przygotować do poniedziałkowych lekcji...
Byle do środy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz