Nawiedzenie Obrazu Matki Bożej w parafii dla katechetów oznacza dużo dodatkowej pracy. Ze mną nie było inaczej. Przecież już od wakacji ćwiczyłam z oazową młodzieżą śpiew, taniec, przygotowywałam czuwanie. Nie było łatwo, bo nie miałam wolnego w szkole, nie lubię brać urlopów. Jednak takie wydarzenie jest niezwykłe... Mimo ogromu nerwów i pracy. Wszystko, co zaplanowaliśmy z młodzieżą udało się świetnie.
Niestety, szatan też nie przestaje przeszkadzać... Nie będę się za dużo rozpisywać o smutnych sprawach, ale między mną a pewną nauczycielką z mojej szkoły zaiskrzyło... Pani U. jest szefową parafialnego oddziału Akcji Katolickiej, poza tym bardzo lubi rządzić. W sierpniu, na zebraniu poddała pomysł, aby przed wejściem do kościoła ułożyć dywan z kwiatów. A my (czyli moja młodzież) przygotowywaliśmy tam układ choreograficzny... Doszliśmy jednak do porozumienia, że chodnik przed kościołem przeznaczymy na dywan kwiatowy, a schody przed bramą będą dla nas. I wszystko byłoby pięknie, ale do czasu... W poniedziałek dowiedziałam się, że dywan kwiatowy ma być także na schodach, a my mamy przenieść się na asfalt przed kościołem. Dowiedziałam się tego od pana, który miał nam robić nagłośnienie... Pojechałam wyjaśniać sprawy z księdzem, i ten przyznał mi rację i pozwolił na taniec na schodach. Ale z panią U. nie jest łatwo. We wtorek rano, w szkole, wspomniana pani zaczepiła mnie, żeby mnie przekonać, że nie mam racji, i mamy tańczyć na asfalcie. Nie ustąpiłam, ona niby się zgodziła, ale poleciała ze skargą do proboszcza i ten z kolei do mnie dzwonił, żebym jednak ustąpiła... Wiele nerwów i łez mnie to kosztowało, tym bardziej, że byłam w pracy do 14.15, a umówiłam się z młodzieżą na 15.00 na próbę... Okazało się, że moje dziewczyny nie odpuszczą, kiedy przyjechałam do kościoła, były już nastawione na ostrą rozmowę z proboszczem i panią U. Postawiły na swoim, i zatańczyli na schodach, na kwiatowym dywanie. A po wszystkim pani U. chwaliła, że to było takie piękne... Ech....
Ale miałam się nie rozpisywać, a zaczęłam tu swoje żale wylewać. Efekt naszej pracy można obejrzeć:
I wszyscy byli zachwyceni: biskup, proboszcz, ojciec paulin z Jasnej Góry, i oczywiście zgromadzeni ludzie.
Wieczorem mieliśmy czuwanie. Dzięki uprzejmości Szymona zagrałam Apel Jasnogórski na gitarze elektrycznej, co zaskoczyło proboszcza. A potem mieliśmy przygotowany różaniec i kilka pieśni. Rozważania do tajemnic różańca czytała młodzież, a w tle Marta grała "smęta" na skrzypcach. Wszystko wyszło cudownie!
Tylko ogólnie rzecz biorąc, prawie nie miałam czasu, żeby się spokojnie pomodlić.
Kiedy ludzie dowiadują się, jaki jest mój zawód, dziwnie na mnie patrzą... A bycie katechetką to coś wspaniałego! Sami się przekonajcie...
piątek, 30 września 2011
poniedziałek, 26 września 2011
Pracowicie, ale przyjemnie
Za mną bardzo intensywny weekend, a przede mną jeszcze kilka gorączkowych dni. A wszystko z powodu jutrzejszego (!) Nawiedzenia Obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej. Pełno zająć mam od soboty - od rana (czyli od 10.00) próba z młodzieżą - śpiew, rozważania na czuwanie. Cóż, Szymon bardzo chciał coś zagrać na swojej nowej gitarze elektrycznej podczas czuwania, ale jakoś nie bardzo mu wychodziło... Musiałam coś na to poradzić, ale o tym za chwilę. Po próbie przyjechałam do domu, ale nie dane było mi odpocząć, bo szykowałam się na wesele. Ślub brała moja najlepsza przyjaciółka, więc nie mogłam odmówić. Ale co tam, bawiłam się do 4.00 rano...
W niedzielę nie mogłam pospać, bo wybierałam się na Mszę św. o 10.30. Msza z nauką rekolekcyjną, potem jeszcze mała rozmowa z księdzem proboszczem, chwila pogaduszek z Klaudią... przyjechałam do domu o 12.30, to jeszcze pogadałam z panną młodą (bo mieszka tuż za płotem), zjadłam zupę... i pojechałam po Szymona i jego sprzęt. A potem 3 godziny graliśmy "Pomódl się Miriam", bo powiedział, że choćby nie wiem co, to się tego nauczy... No i się nauczył. A ile było śmiechu przy tym :) Nawet mogłam zagrać na jego gitarze (ale zaszczyt!).
Oczywiście, na tym się mój dzień nie skończył, nie, nie. Przecież po weselu są poprawiny! Poszłam wiec na poprawiny, "urwałam się" przed 20.00, żeby pojechać do kościoła na nauki dla młodzieży i Apel Jasnogórski. A jak wróciłam, to w końcu mogłam się przygotować do poniedziałkowych lekcji...
Byle do środy!
W niedzielę nie mogłam pospać, bo wybierałam się na Mszę św. o 10.30. Msza z nauką rekolekcyjną, potem jeszcze mała rozmowa z księdzem proboszczem, chwila pogaduszek z Klaudią... przyjechałam do domu o 12.30, to jeszcze pogadałam z panną młodą (bo mieszka tuż za płotem), zjadłam zupę... i pojechałam po Szymona i jego sprzęt. A potem 3 godziny graliśmy "Pomódl się Miriam", bo powiedział, że choćby nie wiem co, to się tego nauczy... No i się nauczył. A ile było śmiechu przy tym :) Nawet mogłam zagrać na jego gitarze (ale zaszczyt!).
Oczywiście, na tym się mój dzień nie skończył, nie, nie. Przecież po weselu są poprawiny! Poszłam wiec na poprawiny, "urwałam się" przed 20.00, żeby pojechać do kościoła na nauki dla młodzieży i Apel Jasnogórski. A jak wróciłam, to w końcu mogłam się przygotować do poniedziałkowych lekcji...
Byle do środy!
niedziela, 18 września 2011
Zbyt łatwo?
1 Naaman, wódz wojska króla Aramu, miał wielkie znaczenie u swego pana i doznawał względów, ponieważ przez niego Pan spowodował ocalenie Aramejczyków. Lecz ten człowiek - <dzielny wojownik> - był trędowaty. 2 Kiedyś podczas napadu zgraje Aramejczyków zabrały z ziemi Izraela młodą dziewczynę, którą przeznaczono do usług żonie Naamana. 3 Ona rzekła do swojej pani: "O, gdyby pan mój udał się do proroka, który jest w Samarii! Ten by go wtedy uwolnił od trądu". (...) 9 Więc Naaman przyjechał swymi końmi i swoim powozem, i stanął przed drzwiami domu Elizeusza. 10 Elizeusz zaś kazał mu przez posłańca powiedzieć: "Idź, obmyj się siedem razy w Jordanie, a ciało twoje będzie takie jak poprzednio i staniesz się czysty!" 11 Rozgniewał się Naaman i odszedł ze słowami: "Przecież myślałem sobie: Na pewno wyjdzie, stanie, następnie wezwie imienia Pana, Boga swego, poruszywszy ręką nad miejscem [chorym] i odejmie trąd. 12 Czyż Abana i Parpar, rzeki Damaszku, nie są lepsze od wszystkich wód Izraela? Czyż nie mogłem się w nich wykąpać i być oczyszczonym?" Pełen gniewu zawrócił, by odejść. 13 Lecz słudzy jego przybliżyli się i przemówili do niego tymi słowami: "Gdyby prorok kazał ci spełnić coś trudnego, czy byś nie wykonał? O ileż więc bardziej, jeśli ci powiedział: Obmyj się, a będziesz czysty?" 14 Odszedł więc Naaman i zanurzył się siedem razy w Jordanie, według słowa męża Bożego, a ciało jego na powrót stało się jak ciało małego dziecka i został oczyszczony. [2 Krl 5, 1-14]
Naaman zdziwił się i oburzył, że Eizeusz dał mu do wykonania tak proste zadanie - obmyć się w Jordanie. I co, i już? Wystarczy? Pewnie liczył na jakieś niezwykłe obrzędy, rytuały, modlitwy... Tymczasem Bóg nie wymaga od nas jakiejś "gimnastyki", ani fizycznej, ani duchowej. Liczy się wiara i zaufanie. Bóg działa w najzwyklejszych rzeczach, przez proste, wydawałoby się "głupie" działania. Przecież Bóg wybrał to, co jest głupstwem w oczach ludzi,by zawstydzić mędrców. Posłużył się haniebnym narzędziem kaźni, aby obdarzyć nas zbawieniem.
Czytałam tę historię w czasie, kiedy wybierałam się do spowiedzi. Wstyd się przyznać, ale nie skorzystałam z sakramentu pokuty przez ponad trzy miesiące... I w końcu sumienie nie dawało mi spokoju, bo "niby nie nagrzeszyłam", a jakoś na duszy mi ciężko było. I w końcu, przezwyciężając lenistwo, udałam się do konfesjonału. I co? Nie minęło kilka minut, mój szept, kilka słów kapłana, i już. Nie ma grzechów. Czyżby? Tyle wystarczy? I jakaś modlitwa "za pokutę"? Czy Bóg rzeczywiście tak działa? Ano działa. Przez proste gesty, przez słabego i grzesznego kapłana. Bo w sakramencie pokuty nie chodzi o piękne słowa, wzniosłą naukę czy wreszcie wymagającą wielkiego wysiłku pokutę, ale o zaufanie miłosierdziu Boga. To jest dopiero wysiłek: uwierzyć, że Bóg naprawdę mi wybacza!
sobota, 10 września 2011
Noworocznie i urodzinowo
"Noworocznie" - bo rozpoczęłam nowy rok szkolny. Bardzo intensywny początek. Nowi uczniowie w pierwszych klasach (muszę się nauczyć ich imion!) na razie okazują się sympatyczni i... bardzo grzeczni! Oby tak dalej :) Przedszkole - na razie tylko z daleka, bo wzeszłym tygodniu nie miałam jeszcze misji kanonicznej. Ale w kolejną środę już ruszam. W szkole mam też dużo zamieszania, bo rozpoczęłam staż na uzyskanie stopnia awansu - nauczyciel mianowany. Więc (ech, nie zaczyna się zdania od "więc") muszę napisać plan rozwoju zawodowego, poczytać ustawy i rozporządzenia. A jednocześnie w parafii mamy intensywne przygotowania do przyjęcia Obrazu Matki Bożej. Z moimi oazowymi dziećmi co tydzień w piątek mamy próby, żeby wykorzystać jedyny dostępny dla wszystkich czas do 27 września. Tymczasem... w przyszłym tygodniu mamy w gimnazjum jakieś szkolenie - oczywiście w PIĄTEK, o 14.30. Niemożliwe, żeby się skończyło do 17.30... A co z próbą? Doszliśmy do wniosku, że zrobią sami, Klaudia, Magda i Szymon jakoś upilnują pozostałych. Jeśli zdążę, to do nich dojadę.
"Urodzinowo" - bo zbliżają się moje urodziny (13 września) . Ponieważ przypadają w dzień powszedni, zaprosiłam dzisiaj na kawę moje dzieci (dzieci? Oni mają 16 i 17 lat!), czyli Szymona i Klaudię. Z nimi bardzo dobrze się czuję, nie traktuję ich wcale jak (byłych) uczniów, bardziej jak przyjaciół. I było bardzo wesoło, pośmialiśmy się, i trochę omówiliśmy plany na czas Nawiedzenia Maryi i na rekolekcje wyjazdowe. Uwielbiam ich po prostu :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)