poniedziałek, 28 marca 2011

Rekolekcje w toku

Dziś pierwszy dzień rekolekcji. Wspaniale się moja młodzież spisała! Przygotowaliśmy na dziś przedstawienie pt. "Spotkanie z Biblią". Do czytającego Biblię księdza przychodzili różni ludzie: Poszukujący, Naukowiec, Dziewczyny, Romantyk, Chora. Każdy szukał odpowiedzi na swoje pytania, wątpliwości... Udało się wspaniale, mimo małych potknięć (trema). Ja oczywiście najbardziej zestresowana z nich wszystkich :) Zwłaszcza po próbach, których nigdy nie udało się przeprowadzić w odpowiednim skupieniu. A dziś dali z siebie wszystko! Jeszcze w piątek praktycznie nie umieli swoich tekstów, a dziś nawet Ł. (grał Księdza, miał najwięcej kwestii) mówił praktycznie wszystko z pamięci. Poza tym - bardzo dobrze dobrana muzyka - zasługa S. - choć jak go znam, to było to ryzykowne (muzyka metalowa ma często niechrześcijańskie treści). Pochwały ze strony Księdza Rekolekcjonisty - jak najbardziej zasłużone!


I właśnie za takie chwile kocham moją pracę. To cudowne uczucie, kiedy moi uczniowie z radością angażują się w takie inicjatywy, kiedy dają z siebie wszystko.

Uwielbiam to!

Co o tym sądzisz?
Komentarze zawsze mile widziane :)

czwartek, 24 marca 2011

Szkolne rekolekcje wielkopostne

Czyli jak pognębić katechetę ;)

Od poniedziałku do środy mamy w szkole rekolekcje. Uczę w tej szkole czwarty rok, i zawsze mam problem: my (katecheci) te rekolekcje zwyczajnie "odwalamy". No bo tak: niby wszystko ładnie pięknie, mamy trzy dni, zaproszony jakiś tam ksiądz rekolekcjonista. Ale? Nasze grono pedagogiczne niechętne wszelkiemu zaangażowaniu - to, że muszą sprawdzić obecność i popilnować uczniów zebranych na sali gimnastycznej to już jest ogromny wysiłek. Poza tym dyrekcja domaga się, żeby zorganizować uczniom czas aż do odjazdu gimbusa (od 8.00 do 14.30!). Przecież to jest niemal niewykonalne! Uczniów ponad 300, katechetów dwoje (ja i ksiądz), a ksiądz to tak niespecjalnie w cokolwiek się angażuje... Zwykły system jest taki: uczniów dzielimy na dwie grupy, jedna ma spotkanie z rekolekcjonistą, druga ogląda film, po przerwie zmiana. No to czas gospodarujemy do 12.00. Z filmem to pewnie niewielki problem, ale co z grupą słuchającą nauki? Nikt nie jest w stanie wytrzymać dwugodzinnego kazania... w dodatku na niskich ławeczkach bez oparcia. I tu trochę mojej inicjatywy. Przygotowałam na poniedziałek i wtorek krótkie przedstawienia z młodzieżą, jedno o czytaniu Pisma Świętego, drugie o modlitwie. Coś będzie. Ale...

Ciągle jest jakieś ale. Według mnie rekolekcje w naszej szkole to ciągle niewykorzystany potencjał. Można by coś zrobić, coś by się działo, ale to z kolei wymaga przygotowań i zaangażowania innych nauczycieli. Z natury jestem samotnikiem, nie lubię prosić o pomoc, nie umiem "gonić do roboty". A wszystko zrobić samodzielnie? Straszne. Ksiądz, który u nas pracuje, najchętniej zorganizowałby we wszystkie trzy dni spotkania w kościele parafialnym (teraz tylko trzeciego dnia), trwające jakieś 1,5-2 godziny, a zatroszczenie się o uczniów czekających na autobus zostawił dyrekcji. Na to nie chce się zgodzić ani proboszcz, ani dyrektorka. Ksiądz tylko narzeka, a ja wysłuchuję, i kombinuję, co by tu zrobić?
Całe szczęście: mam trochę mojej kochanej młodzieży, która występuje w przedstawieniach, przygotuje oprawę Mszy św. w środę. Bogu dzięki za nich!

środa, 23 marca 2011

Mt 23,1-12

1 Wówczas przemówił Jezus do tłumów i do swych uczniów tymi słowami: 2 «Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. 3 Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. 4 Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. 5 Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. 6 Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. 7 Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi. 8 Otóż wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście. 9 Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. 10 Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus. 11 Największy z was niech będzie waszym sługą. 12 Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony.

Słuchajcie, co mówią, ale nie naśladujcie ich czynów... tak powiedział Jezus o faryzeuszach. Jezus piętnuje zewnętrzną pobożność, praktyki "na pokaz". Nie chce, żebyśmy tylko na zewnątrz byli "wierzący". A jak to odnosi się do mnie? Jestem katechetką, więc mam prowadzić innych do Boga. Mam podobne zadanie, jak faryzeusze czy uczeni w Piśmie. Ale czy nie postępuję jak oni? Czy nie stawiam przed moimi uczniami wymagań, których sama nie spełniam? Czy nie domagam się od nich tego, czego sama nie robię?Czy jestem wzorem do naśladowania? Czy moja wiara nie jest na pokaz? Czy mogę z czystym sumieniem powiedzieć moim uczniom: postępujcie tak, jak ja?

Bardzo trudno dać jednoznaczną odpowiedź. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem ideałem... Zdarza mi się, że chcę, żeby uczniowie mnie widzieli: przy ołtarzu, podczas modlitwy... Ale z drugiej strony, w sytuacjach, które wymagają ode mnie dawania świadectwa, unikam tego. Przykład: wyjazd na Słowację, do partnerskiej szkoły. Nie miałam odwagi w obecności innych nauczycieli wyciągnąć brewiarza...

piątek, 11 marca 2011

"Zrób się na post"




 To inicjatywa duszpasterstwa akademickiego z Krakowa. Więcej tutaj. Po długich wahaniach zaproponowałam tę akcję, z małymi modyfikacjami, mojej grupie parafialnej. Zgodzili się :) A "nasza" wersja wygląda tak: spotykamy się w każdy piątek, i wtedy piszemy na małych karteczkach swoje imiona. Losujemy. W ciągu najbliższego tygodnia każdy wybiera sobie jeden dzień, w którym zrobi coś dla osoby, którą wylosował. Może to być post w jej intencji, modlitwa, dobry uczynek itp. W piątek - kolejne losowanie. Liczę na owocne przeżycie Wielkiego Postu.
A ja w tym tygodniu poszczę za moją"prawą rękę" - Klaudię. A Duch Święty działa, bo ona modli się za mnie :)

czwartek, 10 marca 2011

Wielki Post

Wczoraj zaczął się Wielki Post. Niby to samo co roku, ale... No właśnie, jestem z siebie niezadowolona, bo bardzo "byle jak" przygotowałam sobie lekcje na ten temat. I wyszło jak wyszło, przegadałam 45 minut i podyktowałam notatkę...
A jak ja mam zamiar przeżyć ten czas? Mam jakieś tam postanowienie, wybrałam już intencję. Ale cały czas czuję, że za dużo w tym mojej pychy, że wszystko i tak jest na pokaz. Ciągle tak odczuwam, i cały czas próbuję z tym walczyć. Wczoraj coś mądrego przyszło mi do głowy, podczas słuchania Ewangelii na Mszy św., ale zapomniałam :) A chodziło o to, że jak poszczę, to mam umyć twarz i namaścić włosy. Nie pości się wyglądem zewnętrznym, ale sercem!

niedziela, 6 marca 2011

Dzisiejsza Ewangelia Mt 7,21-27

"Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Wielu powie Mi w owym dniu: Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia? Wtedy oświadczę im: Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości! (...)"
- Panie, tyle rzeczy robiliśmy w Twoje imię? No właśnie. Często się zdarza, że usprawiedliwiamy swoje postępowanie powoływaniem się na Boga. Obiecujemy, przysięgamy, tłumaczymy... motywujemy swoje działanie  wolą Boga. A w rzeczywistości - dopuszczamy się nieprawości! Historia pełna jest takich przykładów, choćby wyprawy krzyżowe. A jak jest dzisiaj ze mną? Czy nie wykorzystuję swojej pozycji (katechetka) żeby "w imię Boże" osiągać swoje cele? Znowu pojawia się problem manipulowania Jezusem do własnych celów. To nie ja mam interpretować Słowo Boże "po swojemu", żeby "mi pasowało", ale z całą pokorą mam odkrywać w nim wolę Boga. Wolę, która nie zawsze zgodna jest z moimi planami. Nie można maskować imieniem Boga swoich niegodziwości, niedoskonałości, grzechów. Przykazania są obiektywne, nie zależą od moich interpretacji i tego, co sama chcę w nich zobaczyć. Albo przyjmuję Jezusa ze wszystkimi wymaganiami, jakie mi stawia, albo Go odrzucam. Nie można traktować wiary wybiórczo. To JA mam się zmieniać pod wpływem Słowa Bożego, a nie dostosowywać Słowo Boże do swoich potrzeb.

Mk 3, 1-6

Niedawno rozważałam ten fragment Ewangelii. (Jezus uzdrawia człowieka z uschłą ręką, w szabat. Faryzeusze chcą "przyłapać" Jezusa i oskarżyć Go o łamanie prawa szabatu). Co mnie poruszyło? Zastanawiałam się nad postawą faryzeuszy. Co nimi kierowało? Chcieli przede wszystkim dowieść swoich racji: że Jezus nazywa siebie nauczycielem, a nie przestrzega Prawa, że postępuje źle. Zupełnie stracili z oczu dobro tego kalekiego człowieka. Potrafili nawet dobro obrócić w zło, żeby tylko osiągnąć swój cel. A Jezus czyni odwrotnie: to właśnie potrzebującego człowieka stawia w centrum, mówiąc: "Stań tu, na środku". Jezus wskazuje, że zawsze na pierwszym miejscu jest miłość bliźniego, i z tego ma wynikać nasze działanie.
Rozważając ten fragment, zobaczyłam siebie na miejscu faryzeuszy. Ileż to razy chcę, żeby "wyszło na moje"? Za wszelką cenę chcę dowieść swoich racji, a być może w ten sposób nie dostrzegam ludzi, którym mogłabym pomóc, gdybym nie byłą tak zapatrzona w siebie... Jezus zasmucił się z powodu zatwardziałości serc, także mojego...