Do rzeczy:
Miałam dzisiaj lekcje z 3e i 3d gimn. Obie klasy znane z tego, że są bystrzy, zdolni, ale bardzo rozgadani. Mimo stosowania różnorodnych metod nie udało mi się jeszcze zaangażować całej klasy do pracy na lekcji. No cóż, ok. Ale dzisiaj jakoś bardziej mi to przeszkadzało... Mówiliśmy o Triduum Paschalnym, i tym, że zmartwychwstanie Chrystusa sprawia, że nasza wiara ma sens. I w 3d ten "sens" ich zainteresował. Chyba dobrze, nie? Pewnie, że dobrze. Padły takie pytania:
1) Dlaczego musimy spowiadać się księdzu, skoro Bóg jest wszędzie i możemy Mu bezpośrednio wyznać nasze winy?
2) A ja czytałam, że spowiedź wymyślono w średniowieczu, bo ci, co rządzili chcieli wiedzieć, co się dzieje i wykorzystywać to w polityce? (w odpowiedzi wzięłam do ręki Pismo św, ale nie dane mi było dokończyć)
3) Przecież kiedyś usunęli różne księgi z Biblii i to, co mamy dzisiaj to nie jest wszystko?
Ja nie mam nic przeciwko takim pytaniom! Wręcz przeciwnie, zachęcam ich do zadawania pytań, jeśli mają jakieś wątpliwości i nawet jeśli nie jest to związane z tematem.
Problem tkwi w tym, że nie mogę na ich pytania odpowiedzieć... Po prostu - chętnie rzucają pytania, ale moja odpowiedź już ich zupełnie nie interesuje. Uczeń zadaje mi pytanie, i kiedy ja zaczynam mówić, zaczyna rozmowę z kolegą. A ja mam potem wyrzuty sumienia, że mu czegoś nie wyjaśniłam, i przeze mnie coś będzie źle rozumiał.
Ech, czy ja się za bardzo nie przejmuję???
A potem jeszcze miałam próbę przedstawienia, które będzie JUTRO. Połowa nie przyszła, reszcie się nie chciało... Ochrzaniłam niczemu niewinnego mojego ulubionego ucznia, który z własnej i nieprzymuszonej woli przyszedł mi pomóc na próbie... Czuję się beznadziejnie

Hej, głowa do góry, każdemu trafia się czasem ciężki dzień. Już niedługo Wielkanoc, powód do radości. :-)
OdpowiedzUsuńNatii