Katecheza w gimnazjum nie jest łatwa. Czasami mam wrażenie, że do moich uczniów nic nie dociera, że religia to dla nich "zło konieczne", zwłaszcza że wymagam od nich trochę: robię sprawdziany, kartkówki. Zastanawiam się, czy wina nie jest po mojej stronie: może nie przekazuję prawd wiary ciekawie, nie umiem ich zainteresować? Po części pewnie tak, widzę często, że mogłabym jakoś lepiej przygotować swoje lekcje...
Jednak nawet te lekcje, którym mam wiele do zarzucenia, mogą przynieść jakieś owoce. Czasem jakieś moje zdanie, komentarz, czasem tekst z podręcznika może trafić do ucznia, wywołać jakieś reakcje, dać do myślenia.W zeszłym tygodniu padły takie dwie "perełki".
1) Lekcja o przykazaniu "Nie zabijaj".
Poruszyliśmy kwestię aborcji, ktoś zapytał, co zrobić, kiedy dziewczyna została zgwałcona, i nie chce mieć dziecka, które tą drogą zostało poczęte. Dlaczego wtedy nie może dokonać aborcji? Kilkoro uczniów było poruszonych moim pytaniem-argumentem: Kogo należy ukarać za gwałt? - No, gwałciciela. - No właśnie, a nie dziecko. I więcej wyjaśnień nie było potrzebne...
2) Lekcja o przykazaniu "Nie kradnij"
Tym razem nie ja, tylko podręcznik :) Wymienione w nim były szczegółowe zachowania, podpadające pod pojęcie kradzieży, m. in.: niszczenie cudzej własności, niedotrzymywanie umów, marnowanie czasu itp. Jedna z moich uczennic skomentowała: Teraz możemy sobie uświadomić, jak często grzeszymy, ile jeszcze trzeba nad sobą pracować... No comment :)
Choć takie sytuacje nie zdarzają się często, to jednak się zdarzają. A to sprawia, że chce mi się pracować, bo chyba coś z tego wynika :)
Kiedy ludzie dowiadują się, jaki jest mój zawód, dziwnie na mnie patrzą... A bycie katechetką to coś wspaniałego! Sami się przekonajcie...
czwartek, 18 kwietnia 2013
poniedziałek, 1 kwietnia 2013
Wielkanoc
Uwielbiam Święta Zmartwychwstania, kocham liturgię Triduum Paschalnego - tyle w niej znaków, symboli, treści... Bardzo lubię uczestniczyć w liturgii, tym bardziej, że jestem bardzo blisko wszystkiego - od wielu już lat pełnię w moim kościele parafialnym funkcję lektora, a przy okazji podpowiadam młodszym ministrantom, co należy w tej liturgii robić. Dlatego muszę być cały czas skupiona na tym, co się dzieje, więc jeszcze głębiej przeżywam te obchody.
W tym roku dostałam "awans" - ksiądz proboszcz poprosił, abym w Wielki Piątek czytała kwestie narratora podczas czytania Męki Pańskiej. Szczerze mówiąc, marzyłam o tym od dawna... Czytaliśmy więc Mękę Pańską z podziałem na role: ja - narrator; jeden z ministrantów - tłum i "inni"; ksiądz - Jezus. A następnego dnia dowiedziałam się, że ktoś zadzwonił do księdza, żeby powiedzieć, że czytanie Męki Pańskiej bardzo się podobało... Miło zostać docenionym :)
W te święta, na rodzinnym spotkaniu, powiedziałam głośno coś, nad czym się czasami zastanawiam - studia doktoranckie. Myśl, żeby kontynuować naukę nawiedza mnie raz na jakiś czas. Teraz, kiedy powiedziałam to głośno, oczywiście rodzinka bardzo mnie wspiera i zachęca. Ta wizja zaczyna nabierać realnych kształtów. Jeszcze nie wiem, co zrobić, bo najtrudniej będzie pogodzić studia z pracą w szkole, z której zrezygnować nie mogę i nie chcę. Muszę więc wziąć się w garść, przełamać nieśmiałość i tchórzostwo, no i dowiedzieć się, co na to dyrekcja mojej szkoły, czy byłoby możliwe tak dostosować plan lekcji, żebym mogła studiować. Warto by było porozmawiać też z Ks. Dyr. Instytutu, który kończyłam, w sprawie perspektyw pracy wykładowcy itp.
Potrzebuję dużego wsparcia modlitewnego :)
W tym roku dostałam "awans" - ksiądz proboszcz poprosił, abym w Wielki Piątek czytała kwestie narratora podczas czytania Męki Pańskiej. Szczerze mówiąc, marzyłam o tym od dawna... Czytaliśmy więc Mękę Pańską z podziałem na role: ja - narrator; jeden z ministrantów - tłum i "inni"; ksiądz - Jezus. A następnego dnia dowiedziałam się, że ktoś zadzwonił do księdza, żeby powiedzieć, że czytanie Męki Pańskiej bardzo się podobało... Miło zostać docenionym :)
W te święta, na rodzinnym spotkaniu, powiedziałam głośno coś, nad czym się czasami zastanawiam - studia doktoranckie. Myśl, żeby kontynuować naukę nawiedza mnie raz na jakiś czas. Teraz, kiedy powiedziałam to głośno, oczywiście rodzinka bardzo mnie wspiera i zachęca. Ta wizja zaczyna nabierać realnych kształtów. Jeszcze nie wiem, co zrobić, bo najtrudniej będzie pogodzić studia z pracą w szkole, z której zrezygnować nie mogę i nie chcę. Muszę więc wziąć się w garść, przełamać nieśmiałość i tchórzostwo, no i dowiedzieć się, co na to dyrekcja mojej szkoły, czy byłoby możliwe tak dostosować plan lekcji, żebym mogła studiować. Warto by było porozmawiać też z Ks. Dyr. Instytutu, który kończyłam, w sprawie perspektyw pracy wykładowcy itp.
Potrzebuję dużego wsparcia modlitewnego :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)