niedziela, 26 lutego 2012

Wychowanie (i nauczanie) to wyzwanie

Cytat z lektury: "Łatwo być dumnym z dziecka, które ma same szóstki i zdobywa zwycięskie punkty dla swojej drużyny - takie dzieci są otoczone powszechnym zachwytem. Ale prawdziwym wyzwaniem jest odnalezienie czegoś godnego miłości w dziecku, które jest powszechnie znienawidzone" - J. Picoult, "Dziewiętnaście minut", Warszawa 2009, s. 197.

Słowa te wypowiedziała w powieści matka chłopaka, który rozpętał w szkole strzelaninę i zabił dziesięcioro swoich rówieśników. Abstrahując jednak od treści książki, ten cytat bardzo zapadł mi w pamięć, bo pasuje jak ulał do nauczyciela - katechety. Łatwo lubić "szóstkowych" uczniów, którzy w dodatku prowadzą "poprawne" życie sakramentalne. O wiele trudniej poczuć sympatię, albo inaczej, nie-znienawidzić uczniów uprzykrzających życie na każdym kroku... A przecież takich spotykam wielu.

Moja refleksja, pobudzona tymi słowami, poszła w dwóch kierunkach. Po pierwsze - zdarzają mi się tacy uczniowie, których bardzo lubię i właściwie nie mogę o nich powiedzieć złego słowa... Tymczasem większość nauczycieli skarży się na tych uczniów, a obiektywnie rzecz biorąc, mają rację... Co prawda odwrotne sytuacje też się zdarzają, czyli: nie znoszę ucznia, o którym inni wyrażają się bardzo pochlebnie. Zastanawiałam się, z czego to wynika. Z pewnością z bardzo oczywistego powodu: subiektywne uczucia. Po prostu, jakiś uczeń wzbudził moją sympatię, bo np. ma podobne poczucie humoru jak ja, i jego wybryki potrafię obrócić w żart, dzięki czemu nie mam większych powodów, żeby się na danego ucznia skarżyć. Inny uczeń znowu interesuje się tym, co ja (snookerem na przykład) i chętnie ze mną na dany temat rozmawia. W takich sytuacjach trudno oddzielić subiektywne uczucia od obiektywnej oceny ucznia - nie jest to jednak niemożliwe, przynajmniej bardzo się staram :)
Po drugie: mam też takich uczniów, których dosłownie nie znoszę, na sam widok "nóż mi się w kieszeni otwiera". Bardzo niepedagogiczna postawa... ale ludzka. I znowu: jak oddzielić moją niechęć do ucznia od obiektywnej oceny? Żeby, kolokwialnie rzecz biorąc, nie uwziąć się na niego? Dzisiaj sprawdzałam sprawdzian jednego z takich uczniów, i napisał go "za dobrze" - po prostu bezczelnie ściągał i oczekiwał podpowiedzi. I tu mój ogromny błąd: ja, naiwna, upominałam go kilka razy, ale kartki nie zabrałam... Co mam zrobić? Kazać mu napisać jeszcze raz? Akurat, zaraz mi powie: "nie przyłapała mnie pani!". Trudne to jest.
Trudne zwłaszcza dlatego, że przecież mam ich nauczyć dostrzegać Chrystusa w każdym człowieku. Nie nauczę ich tego, dyktując notatkę do zeszytu... To MUSI BYĆ moja postawa, zgodna z tym, co mówię. A ja ciągle upadam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz