Za mną trzy intensywne dni- szkolne rekolekcje wielkopostne. Bardzo męczące, choć udane :) Jednak trochę sobie muszę ponarzekać... Niestety, w tym roku praktycznie wszystko było na mojej głowie - od załatwienia rekolekcjonisty do opieki nad uczniami w kościele. Dlaczego? Właściwie z kilku powodów. Załatwienia rekolekcjonisty podjęłam się sama, bo mój dobry znajomy, ks. Marcin, został wikarym w pobliskiej parafii, i postanowiłam wykorzystać okazję. Inna sprawa to reszta spraw organizacyjnych. Dyrekcja mojej szkoły zadecydowała, że rekolekcje mają odbywać się tylko w kościele, a nie w szkole. Ok. Ale: WSZYSTKO spada na barki katechetów - czyli mnie i ks. Leszka. A ks. Leszek? Od marca pracuje także w swojej parafii na zastępstwie, więc w poniedziałek i środę nie przyjechał. Czyli cały kościół na mojej głowie. Na szczęście decyzją dyrekcji dojazd na rekolekcje uczniowie mieli sobie organizować we własnym zakresie, toteż nie musiałam zapewniać im opieki aż do czasu odjazdu autobusu (14.30!!). Poza tym oczywiście inni nauczyciele nie poczuli się w obowiązku do jakiejkolwiek aktywności podczas rekolekcji. W poniedziałek i wtorek w szkole odbywały się szkolenia (na które, oczywiście, prosto z kościoła musiałam się udać, a jakże), a dzisiaj... no cóż,nauczyciele mieli "pozaprotokołowe" wolne...
Dobra, już nie marudzę :) Teraz dobre strony. Ks. Marcin świetnie poprowadził te rekolekcje - mówił ciekawie, urozmaicał naukę przez rekwizyty, filmy itp. Moje oazowe dziewczyny również świetnie się spisały. Śpiewały, czytały lekcję i modlitwę powszechną, zaśpiewały psalm, no i nie miały żadnych oporów przed wyjściem na środek kościoła, żeby pokazywać gesty do piosenek. Kochane moje!